poniedziałek, 29 października 2012

Z życia studentki: krótki epizod

Z bardzo miłych wiadomości: Dostałam się na staż!!! Apteka ogólnodostępna. Sieciowa. Tak się cieszę!;) Od piątku zaczynam. Dzisiaj zrobiłam badania lekarskie u lekarza medycyny pracy, ponieważ badania z sanepidu miałam, więc przynajmniej to mnie ominęło. Pozostała tylko drobnostka w postaci butów, konkretnie klapek. Ponieważ po aptece najlepiej by było gdybym chodziła w klapkach. A ja wole w tenisówkach lub baletkach. Ale OK. Przemęczę się. To jest minus. Plus jest taki,że do apteki mam mniej więcej 200 m (czyli rzut beretem). Zbliża się zima, więc sympatycznie się zapowiada. Już nie muszę dojeżdżać 30 km w jedną str... czasami dwa razy dziennie... Z mniej miłych wiadomości: musiałam rzucić uczelnie. Szalenie mi przykro z tego powodu, ale nie dałabym rady ciągnąć tego jednocześnie. Nawet gdyby dziekan wyraził zgodę na Indywidualną Organizację Zajęć. Ma to swój urok, bo nie chodze na zajęcia, z notatkami nie ma problemu, ale, ale... To super pomysł przy dziecku, ale nie pracy dwuzmianowej;/ Na razie umowa na pół roku a ja bym odstawiała cyrki z IOZ. To raczej nie Ok wobec pracodawcy. Biegania miałam co nie miara! Dostałam karte obiegową i przykazanie, żebym zebrała 7 pieczątek i podpisów. Cel: odebrać dokumenty. A, że uczelnia ma kilka obiektów, skupionych niby blisko(główna część i dom studencki nr 2 z biblioteką są po przeciwnych stronach, a dom studencki nr 1, klub AZS 1,5 km dalej). Patrycja przemyślała strategie i postanowiła zadziałać strategicznie: zebrać pieczątki w głównej części iść do DS2 i biblioteki,później DS1 i AZS, na końcu wrócić do głownego budynku po dokumenty. O ja naiwna! Na wstępie mi w dziekanacie pani powiedziała, że dziekanat (oni, ostatni punkt na liście uczelnianych 7 cudów świata) podpisze jak będę miała pozostałe. On, i tak muszę tu wrócić, więc co mi tam. Poszłam do instytutu neofilologii, podpisała bez uwag. Dalej kwestura. No i tu się zaczęły schody. Ponieważ nie podpiszą dopóki nie będę miała podpisu z DS1 i DS2 (nie muszę mówić, że nie miałam z nimi nic wspólnego przez cały okres studiowania? Od złożenia papierów po dzisiaj..). Ok, to dalej biblioteka: tam się nie miały o co przyczepić to się o legitymacje przyczepiły. Została w dziekanacie, a one nie mogły pojąć jak to możliwe, że już została w dziekanacie... O Panie Jedyny, przecież jej nie ukryłam! DS2 to pikuś,potem poszłam do tej najdalej położonego wydziału: kultury fizycznej i ochrony zdrowia. No, coś takiego. Jeszcze tam jest instytut pedagogiki ode mnie z wydziału. Zadowolona, a tu klops. Zamknięte! No o żesz ty! Na kratce, mniejszymi literkami adnotacja,że w innych godzinach niż wyznaczone godziny otwarcia info w pokoju nr 5. Super z 14 do 5, tam pani mnie odesłała do 29 (upragniony podpis z AZS!) a dalej pani skierowała do 2 po podpis z DS1. Wróciłam do głównego budynku PWSZ, do kwestury. Podpis zdobyty! I do dziekanatu. To wszystko w niecałe 1,5 h. Nie powiem miłe panie, nie jak te z legend o paniach z dziekanatu;P A tu w dziekanacie cel osiągnięty: papiery odebrane. Nagroda w postaci dokumentów zawierała... płyte ze zdjęciem i zdjęcia! Papiery muszą zostać u nich...!

niedziela, 14 października 2012

Z życia studentki: drugi (i długi) weekend z akwizycją

Budzę się czytam coś po angielsku, jade pociągiem czytam materiały po angielsku, na lekcje słucham dosłownie o wszystkim po angielsku, po lekcjach - nic innego tylko angielski, w weekend dla odmiany zajmuję się angielskim. Pochłania mnie to totalnie. I generalnie jest ok, gdyby nie ćwiczenia z akwizycji. Drugi weekend siedze nad kilkunastoma stronami tekstu (po angielsku:)) o nauczaniu i nauce języka angielskiego. Nie powiem ciekawe, tylko baaardzo czasochłonne. Z 16 str zostały mi jeszcze 4 - 5 str. Mózg mi wysiada. Tłumacz google na str startowej zamiast onetu. Uciekam,czas pouczyć się słówek z tych tekstów i wracam do tłumaczenia. I taka mnie mała refleksja na temat różnic w czasie uczenia się angielskiego i farmacji naszła: farmacja była ciężka, trudna i wymagająca, nieraz wściekałam się, że się nauczyłam i po jakimś czasie już niewiele pamiętałam, ale to opanowałam i efekt jak dla mnie po 2 latach jest bardzo ładny. A angielski jest jeszcze bardziej wymagający. Może nie jest to dla mnie,a może po prostu 2 letnia przerwa w intensywnej nauce angielskiego zrobiła swoje i teraz muszę dwa razy dłużej nad tym siedzieć? A może tak ma być, że pochłania to dużo czasu? Czas pokaże.

wtorek, 2 października 2012

Z życia studentki: dzień adaptacyjny.

Mam gdzieś taki dzień adaptacyjny! Mam totalnie dosyć. Ok, jeżeli to komuś z mojej rodziny sprawi frajdę to proszę: ciężko jest dojeżdżać i studiować. Może lepszy byłby akademik. Po tym, co zobaczyłam na planie to nawet nie mam po co jechać jutro. Szkoda czasu i kasy na dojazd. Poważnie zastanawiam się czy nie zrezygnować. Mam tak beznadziejny plan,że gorzej już być nie może. Weźmy takie jutro: mam godziny rektorskie od tam chyba 9:30 do 13. Miło, szkoda tylko, że od 13 mam półtora godzinne coś, kolejne półtorej godziny czekam, by pójść na półtora godzinny wykład. Środa: mam na 8, wykład 45 min, do 15:20 mam wolne,po czym 1,5h wykład. Czwartek: czwartek by nie był zły, ale zajęcia do 12, i wieczorkiem ukochana piłka siatkowa. Super. Najlepiej mi się podoba poniedziałek i piątek. w poniedziałek dwa wykłady/cwiczenia do 11, w piątek wolne. Zwariuje. Jak nic zwariuje. Ten facet z apteki miał dzwonić dzisiaj - nie dzwonił. W czwartek oczywiście okazało się, że nie może. Szpital milczy.