Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wątpliwości. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wątpliwości. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Adios 2017, hola 2018

2017 to najważniejszy rok w moim życiu. Urodziłam Syna. Sama to wychowuje Ale jakoś to idzie. Dajemy radę, bo kto jak nie my?! To były cudne 9 miesiecy jego życia, chociaż nie raz dał popalić. Rok temu pamiętam jak siedziałam z brzuszkiem i mnie kopał. Teraz śpi w łóżeczku. Gdyby nie zdjęcia nie uwierzylabym w to co się wydarzyło. Mnóstwo zdjęć już posegregowanych w laptopie, telefonie. Kilka wydrukowalam do albumu.

PLANY BLOGOWE.
Coś się kończy coś się zaczyna. Nowy Rok nastał. Nowe wyzwania. Powrót do pracy. Mały albo z kimś zostanie albo żłobek. Ślub siostry. Jej i moje problemy ze zdrowiem. Roczek Małego. Przyznaję blog to ostatnie miejsce na które mam czas i zaglądam. I poczta. Używam jednej poczty A wiadomosci się mnożą. Trochę moja wina. Reklamy usuwam od razu. Ale newslettery mnie dobiły. Plan na bloga? Zostaje jak jest. Będę wrzucala tu posty projekt D.O.M.. Pocztę powoli ogarnę. Też tu wrzuce:) Tylko kiedy? Nic nie deklaruje.

PLANY BUDŻETOWE
Nazwijmy to plany budżetowe. Teraz zaopatruje siebie i dziecko w ciuchy. Oczywiście jak coś upoluje na wyprzedaży.  Jak nie usiłuje to trudno. Nic na siłę. Kupię później. Ale muszę trochę tez później odłożyć  na auto. Roczek i ślub siostry. Już częściowo mam Ale im więcej doloze tym lepiej.


Takie są plany na 2018 i krótkie podsumowanie 2017. Jedyne czego pragnę to zdrowie i szczęście mojego dziecka. Nic innego się nie liczy. Ani figura ani nauka języków obcych, ani M i praca.

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Pierwszy krok do zmian



W Nowym Roku chciałam pisać tu częściej i przełamać się by pisać o swoim życiu w bardziej otwarty sposób, by nie myśleć że coś jest zbyt banalne by tu trafić. Mamy już 6 kwiecień a ja nawet dobrze nie zaczęłam…

Może zacznę od tego, co ważne i nieuniknione, jeżeli chcę się pojawiać tu częściej a moje posty nie były bezsensowną plątaniną.  Od słowa PRZEPRASZAM. Tak, przepraszam, że czasami jak czytałam na blogach i któraś blogerka pisała, że przygotowanie  posta zajęło jej kilka godzin. Teraz wiem, że aby stworzyć coś fajnego, dobrej jakości, by dało się to czytać i zaciekawić czytelnika bloga trzeba poświęcić trochę czasu. Nie może to być takie hop- siup i już mam post w 20 minut. Same zdjęcia zajmują trochę czasu: przycinanie ich, wybranie odpowiedniego ujęcia, czy choćby znalezienie w sieci odpowiedniego obrazka. Jestem maniaczką znaków interpunkcyjnych. Nie lubię, jak nie ma ich wcale, więc nie ograniczam się do kilku kropek i przecinków. A to trochę czasu zabiera. Wiele postów mi już umknęło, bo zawsze było zbyt mało czasu by stworzyć taki post, który by mi odpowiadał. Ten post pisze ok. godziny 14:30, najpewniej pojawi się wieczorem, bym mogła go przetrawić i przemyśleć czy on mi odpowiada, czy dodałabym coś. A może coś jednak wycięła. Teraz widzę, że czasami lepiej będzie nie napisać niczego pod wpływem chwili, krótkiego, zakręconego postu, który nawet źle się czyta, by poczekać np. do wieczora czy następnego dnia, gdy wiemy, że będzie więcej czasu by się do tego przyłożyć i napisać to porządnie.

…. Ostatnio w moim życiu pojawiły się pewne zawirowania, które sprawiły, że przeorganizowałam prawie całe swoje życie: zrezygnowałam ze studiów, gorący okres w pracy, moja nienajlepsza kondycja psychiczna spowodowana zmęczeniem, ową rezygnacją, pracą, wtrącaniem się innych do mojego życia. To wszystko sprawiło, że moment rozpoczęcia nauki hiszpańskiego przesunął się w czasie. Wpadłam w błędne koło: stres – tabletki uspokajające – coraz więcej tabletek uspokajających – pierwsza kawa sypana – podrażniony żołądek i jelita (kawa, stres) – zły stan zdrowia – stres – tabletki…. Biorę tabletki, nawet nie wiem czy w środę podczas wizyty nie poproszę lekarza o mocniejsze, ale zaczęłam biegać i to jest mój sposób na odstresowanie się. Wszystkie weekendy wpływają na mnie kojąco. Boje się tylko chodzić do pracy i pierwsze godziny pracy są dla mnie najgorsze, ale na to też jest jakiś sposób – tabletki. A jak się otworzy druga apteka mojej firmy w moim mieście to się tam przeniosę. Zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji..
Jestem zamknięta w sobie, mam niskie poczucie własnej wartości, trawie to wszystko w sobie i choć staram się w wielu przypadkach stosować powiedzenie? Stwierdzenie? Mojego kolegi z liceum- mam wyjeb*ane po całości, to nie zawsze i nie do wszystkiego da się to zastosować. Czasami pomaga. Chcę być we wszystkim idealna-z różnym skutkiem. Nie umiem pogodzić się z przegraną, porażką. Dla mnie coś albo jest białe albo czarne, nie ma niczego pośrednio, zwłaszcza nie ma szarego, więc albo coś robie dobrze i chce (egoizm?) by ktoś w pracy czy w domu powiedział mi, że jest świetnie, albo coś robie źle i wtedy też chce by ktoś mi powiedział, że ok., włożyłaś w to prace i czas, ale nie – to nie jest to. To ma być inaczej.  Nie lubię, gdy ktoś mówi o mnie za moimi plecami w perfidny sposób. Wiem, że to nieuniknione, ale to nic miłego gdy ktoś mówi o Tobie z kimś innym w drugim końcu budynku, w którym się znajdujecie i patrzy się na ciebie, albo szepcze i wychyla się patrząc czy ktoś nie idzie a szepty ucichną gdy ktoś idzie. Nie ma szans byś się obroniła. Czasami argument obrony nie są skuteczne, bo i tak jak ktoś uwierzy w swoją wersje to przepadłaś.  Nie lubię, gdy ktoś chce kierować moim życiem w przekonaniu, że tak jest lepiej dla mnie. Wolę rozmowę, argumenty za i przeciw, jeżeli podejmę decyzję to, żeby upewnił mnie w przekonaniu, że dobrze robie. Jestem młoda, mam prawo się mylić i podejmować błędne decyzje, więc nie widzę przeciwwskazań by ktoś mi pomógł w podjęciu decyzji, ale nie robił tego za mnie.

Dziecko, rodzina, związek – ostatnio punkty zapalne. Mam prawie 24 lata. Co rusz na FB widzę, że ktoś z moich znajomych się zaręcza, bierze ślub, jest w ciąży czy właśnie został rodzicem. Fajnie, naprawdę. Bez ironii to piszę. Cieszę się, że mają rodzinę, dziecko, męża. Ja nie czuję się na to gotowa. Nie umiem wyobrazić sobie siebie jako mamy. Myślę, że bym sobie nie poradziła. Żeby była rodzina to przynajmniej musi być związek – trwały, znać siebie nawzajem jak łyse konie, planować wspólną przyszłość. Jestem na takim etapie życia, że nie mam na to czasu, nie mam potrzeby by dzielić się z kimś swoim czasem prywatnym. Mam potrzebę ułożenia sobie tego wszystkiego, co działo się przez ostatnie parę tygodni, miesięcy. Muszę zrobić badania, zrobić wszystko by moje zdrowie nie szwankowało, praca mnie satysfakcjonowała, bieganie lub jeżdżenie na rolkach nie wypełniało całego wolnego czasu, zastanowić się jak to zrobić by moja nauka angielskiego była jeszcze bardziej zaawansowana i bym stale się rozwijała, jeżeli na 100% zdecyduje się na hiszpański to by to miało sens.  Dopiero wtedy będę mogła powiedzieć, że czas się zająć sprawami osobistymi.


Przede mną jeszcze sporo takich rozważań i myśli, a nawet wiele rewolucji w życiu. A tym postem chcę zacząć rewolucje blogowąJ

niedziela, 25 stycznia 2015

Co wybrać?

                Nie mogę się zebrać by cokolwiek napisać. Mam dwie notki rozpoczęte, ale nieskończone. Kilka w planach, ale nie wiem jak z tym wyjdzie. Dzisiaj też miało być co innego, w ogóle mój dzień i cały weekend miał wyglądać zupełnie inaczej. Jestem właśnie na etapie intensywnego myślenia nad swoja przyszłością. Co NAPRAWDĘ chcę robić w życiu, co jest mi POTRZEBNE, a co niewarte by tracić przez nie zdrowie? Sama nie wiem, czego chce i od kilku dni przerabiam wszystko po kilka razy. Czy lepiej będzie tak zrobić czy nie, czy może powinnam to zostawić tak jak jest… Tyle pytań, wątpliwości..
                Słowo STUDIA przyprawia mnie o mdłości, a pytania czy będę dalej studiowała czy rezygnuje doprowadzają mnie do furii. Zupełnie nie wiem, co z tym fantem zrobić. Podjąć samodzielna, dobra i słuszna decyzje to jest wyzwanie, na które brakuje mi odwagi. Za tym, żeby zrezygnować przemawiają:
Ø  Stres – jest stres, sa problemy ze zdrowiem.
Ø  Praca –coraz ciężej mi łączyć jedno z drugim. To nie jest tak, że siadam pół godzinki i wszystko umiem. Tu trzeba posiedzieć nad tematem. Nie mogę zawalać nocy, bo muszę być przytomna. A i tak pretensje w pracy, że się nie uśmiecham, nie odzywam i wszystko spowodowane oczywiście studiowaniem… Żenada, wiem.
Ø  Fonetyka – mam ogromny problem, żeby zaliczyć Ash – jeden z najważniejszych dźwięków w amerykańskim angielskim! Teraz mi nie zaliczył 2 dźwięków, ale to pierwsze podejście. Nie zalicza przez pierdoły. Raz nagrałam zbyt wolno, poprawę słychać, w 3 miejscach zły akcent, a ostatnio zaliczył, ALE zbyt szybko (!) i jeden zły akcent. To jest mega stresujące. Jak siadam to już na płacz mi się zbiera, a przy ok. 20 nagraniu płaczę. Ostatnio przed tymi zajęciami wzięłam tabletkę uspokajającą, bo inaczej bym się poryczała albo pieprznęła drzwiami i wyszła…
Ø  Na koniec egzamin PNJA, nań ok. 100 tematów przynajmniej 10 minutowych, perfekcyjnie przygotowanych: super wymowa, wyszukane słownictwo, najlepiej ciekawe – dwa tygodnie urlopu w pracy to mało na ogarnięcie. Nie wspomnę, że w międzyczasie zaliczenia bieżące a teraz parę semestralnych.
Ø  Brak jakiegokolwiek życia poza praca i nauka. Nie mam na nic czasu.
Przeciwko rezygnacji sa:
§  Lubię angielski pisałam o tym nie raz, ale jak nadchodzi czwartek przed zjazdem i wiem, że to ostatni dzwonek na zrobienie czegoś – to ryczeć mi się znowu chce, bo przede mną powtórka z fonetyki, grama i książka na historie literatury i assignments do pana K., a już czas goni. I pluje sobie w brodę, że znowu nie wyrabiam się, a wiem dobrze ile zrobiłam. I, że siedziałam nad ustrojstwem każdego dnia po kilka godzin.
§  Nie tylko ja mam problem z fonetyka – pół grupy obecnie go ma…
§  Łacina – jak powiedziałam, że muszę zrezygnować to pan od łaciny powiedział, że chyba żartuje, byłam najlepsza i do kogo on będzie teraz mówił, bo tylko ja wiedziałam, o co kaman… A później zaczepił B., żeby mnie przekonała, żebym nie rezygnowała. Bardzo miłe, ale czy to wystarczy?
§  Jak już jestem w Poznaniu to jestem w innym świecie, innym życiu. Jest mega stres, jak będzie tym razem, zaliczenie itp., Ale czasami po prostu czuje się tak dobrze wśród ludzi, na niektórych przedmiotach. Mam wrażenie, że niekiedy praca i studia stanowią rytm mojego życia. Tylko jak to moja siostra ujęła: mam za dużo na głowie.
Co wybrać? Co będzie słuszne i dobre dla mnie? Chwilowo nie mam pojęcia, a decyzje trzeba podjąć. 

sobota, 10 sierpnia 2013

Mnóstwo wątpliwości w głowie...

Witajcie, tego posta a właściwie jego tematyki nie planowałam. Wszystko wydarzyło się nagle i bez mojego bezpośredniego udziału. Wczoraj napisała do mnie D. W pierwszej chwili nie wiedziałam, że to ona. Nie mam jej nr w kontaktach, ale kiedyś pisałyśmy, więc gdzieś już w wiadomościach był i po treści skojarzyłam. Pisała, że będzie na weekend i czy możemy się spotkać. Ok, a że mogłam od razu napisać, co nie zawsze się zdarza to odpisałam, ze ok, tylko jestem do 19 w pracy i w ogóle. W piątek jej nie pasowało, ale zaproponowała sobotę. O ja naiwna jeśli myślałam, że po tak długim czasie się spotkamy. Miałam jechać do domu, bo mam wolny weekend, ale ok po 16 jadę do ciotki, więc do 16 mam czas. Do domu i tak pojadę wieczorem, więc tak napisałam. Nic, cisza. No kurde, mam jakieś plany i w ogóle, więc chce wiedzieć co i jak. Dzisiaj wysłałam jej znowu SMSa co i jak ze spotkaniem. Odpisała od razu, że jej mama ma remont i pomaga, więc nie wie czy do 16 się wyrobi. WTF? Chwilowo jej nie odpisałam, wolę tutaj napisać co i jak, żeby nie odpisać czegoś nie przemyślanego i dopiero jej coś napisać.
Czy ona jest poważna? To nie jest liceum, gdzie mam plan zajęć, zajęcia pozalekcyjne od poniedziałku do piątku a w weekend robisz co chcesz ew. uczysz się na sprawdzian. A we wakacje hulaj dusza piekła nie ma.
Mimo, że przestałam patrzeć jak ludzie mnie postrzegają. Zaczęłam mówić czego chce i czy JA tego w ogóle chce. to są chwile, że jeszcze się waham. Wczoraj mogłam powiedzieć, że nie, mam inne plany. I tak by było najlepiej. Ale zrobiłam to ze względu na czasy licealne. Głupio się kłócić, nie odzywać się do siebie mimo, że się było przyjaciółmi. Jest tyle rzeczy, które powinnyśmy sobie wyjaśnić. Bo nawet jeżeli trzeba zamknąć za sobą przeszłość i skończyć stare przyjaźnie to trzeba to zrobić jak człowiek. Po wyjaśnieniu mogę zamknąć te niedomknięte drzwi z napisem Przyjaźń z D.
Boże, widzisz i nie grzmisz.... Było tak pięknie, zapomniałam o tym co było. Nawet nie kusiło mnie, żeby do niej napisać..

niedziela, 26 maja 2013

Przemyślenia

Jak dotąd maj jest miesiącem totalnie zakręconym, innym od pozostałych. Trochę na wariackich papierach wszystko się dzieje. Jest też miesiącem spotkań, ważnych dla mnie wydarzeń. Jestem coraz bardziej zagubiona w tym wszystkim. Ale po kolei, bo nie było mnie tu od 3 tygodni.

  • staż - to jest dla mnie temat rzeka. W jednej chwili stałam się technikiem za pierwszym stołem. Nie powiem, wszystko było na wariackich papierach. Stałam za pierwszym stołem, rozkładałam leki, sprawdzałam towar, sprzątałam, zajmowałam się recepturą, robiłam nadgodziny. Wszystko działo się szybko. Skład był okrojony, pacjentów coraz więcej. Czasami sił nie miałam, przychodziłam do domu i zasypiałam w fotelu. Nie powiem lubie tak (no, może bez tych nadgodzin, ale za to jak coś się dzieje). Szef przyjął dwie nowe osoby, a na tym nie koniec. I piękny sen prysł, wróciła szara rzeczywistość. A w niej: towar, towar, towar, receptura i sprzątanie. Czasami na ten towar patrzeć nie mogę. Choć z drugiej strony wiem, co przyszło i dziewczyny jak szukają czegoś to od razu im daję lub pomagam szukać, ale jednak dodatkowo kontakt z pacjentem jest też dla mnie ważny. W ciągu ostatniego tygodnia za pierwszym stołem stanęłam 2 razy. Z czego za pierwszym na chwilunię, za drugim trochę dłużej. Lubie to, co robie, prace w aptece, a mimo wszytko też mam chwilę, że chętnie bym trzasnęła to wszystko i poszła w diabły. 
  • angielski - przeszłam na  poziom w drodze do certyfikatu. Cieszę się, ale jednocześnie żałuję, bo to strasznie wolno idzie. Nie chce ciągnąć jednocześnie pracy, certyfikatu i ewentualnych studiów. Jednak nie wycofam się,o nie! Lubie angielski tak samo jak farmacje. Tylko mam coraz mniej czasu. Czekam na rozpoczęcie tej  5 jak na zbawienie ze względu na konwersacje, pisanie, czytanie, słuchanie. To do mnie bardziej przemawia niż pytanie- odpowiedź. Co do studiów to nadal się zastanawiam, waham czy teraz czy za rok, 2? 
  • spotkania ze znajomymi - Oj teraz miałam dwa poważne, jedno w planach nie wypaliło. Pierwsze miałam 3 maja z częścią klasy licealnej. Miło było ich zobaczyć, ale to już nie to samo, co było kiedyś.  Nie ma już o czym rozmawiać, już tylko słuchałam. To już inny świat, inni ludzie. Kontakty tylko okazjonalne i nie ze wszystkimi. A co to jest życzenia urodzinowe, świąteczne i raz na ruski rok przelotne spotkanie czy wiadomość co u Ciebie? To nic. Każdy ma swoje życie. Później miałam się spotkać z D. (!), sama to zaproponowała (!!). Nie rozumiem tej dziewczyny. Kontakt mamy marny, jak ja napiszę to odpisze. Ale akurat chciałam wiedzieć coś więcej o tym spotkaniu klasowym i wydawałoby się, że kto może więcej wiedzieć jak nie ona. Skarbnik klasy. Więc myślałam,że coś więcej od I. się dowiedziała. No to ja kretynka do potęgi n-tej napisałam do niej, czy coś wie. Ona,że nie, nie idzie i ją to nie interesuje w ogóle. Ok, ale sama zaproponowała, żebyśmy wyskoczyły na piwo w weekend majowy. Ja do niej napisałam jeszcze dzień wcześniej, żeby dowiedzieć się o szczegóły, a ona na to, że jednak nie, bo sie pokłóciła z rodziną i wraca do Pzn. Ok, rozumiem. Ale jak na relacje z pokłóconą rodziną to z siostrami i siostrzenicą na fb kontakt ciepły ma, co widać w komentarzach. Mimo, że się sparzyłam, nadenerwowałam, nawkurzałam, to żałuję, że ta 'przyjaźń' nie przetrwała. Ale jak widać tylko ja chciałam coś w tej sytuacji zrobić. Nie wiem, czy w ogole warto to ruszać. Ale jestem na etapie w swoim życiu, że chcę wiedzieć co poszło nie tak, dlaczego. Nabieram odwagi też, żeby przyznać się do swoich błędów. Trzecie spotkanie, które wypaliło i było najfajniejsze to z A. i M. z Medyka. Cudownie było! Nagadałyśmy się, co nie miara. Zeszłyśmy pół miasta. Wygadałyśmy się, wyśmiałyśmy i powygłupiałyśmy:)) Wiecej takich chwil:)
Tak w dużym skrócie to wygląda. Chociaż jest jedna rzecz, osoba właściwie, J.. Tylko nie wiem, co ja czuje. I tu jest problem. 

piątek, 3 maja 2013

Zwariowany czas

Ten czas nie jest dla mnie łaskawy. Ciągle coś się dzieje. Zawsze lubiłam jak coś się działo. Teraz odwrotnie. Najchętniej siedziałabym w domu, w pokoju i koniec. I niestety jest to taka sinusoida uczuć, humorów. Teraz jestem zła,wściekła, za chwilę będę smutna i rozżalona na cały świat.A później już mi jest lepiej i się śmieję, i raduję. Nigdy się tak nie zachowywałam. Naprawdę jest to dla mnie nowość. Zachowuję się strasznie egoistycznie,egocentrycznie. Dopóki chodziłam do Medyka nic takiego nie miało miejsca. Miałam dużo zajęć i tym się zajmowałam. Znajomych miałam na co dzień, po szkole telefon. Teraz każdy poszedł w swoją stronę. Chociaż nie, spotykamy się, piszemy,ale to już nie jest to. Później była długa przerwa. Taki totalny luz. Być może to były moje ostatnie prawdziwe wakacje? Postanowiłam, więc odpocząć na maksa. Zasmakowałam życia "kury domowej": wszyscy wychodzą,ja sprzątam, gotuję, wypiorę itp, itd. A na dodatek miałam czas, żeby wypić kawę i zająć się sobą! Teraz już tak nie jest. Ciągle tego czasu mi brakuje. Ciągle chce być doceniana, zauważana. To nie jestem ja! Nigdy taka nie byłam!. W liceum, owszem cieszyłam się, że ktoś mówił, że mam dobre stopnie, jestem w czołówce ze średnią na koniec, mature próbną z matmy napisałam najlepiej w szkole czy że coś zrobiłam. W Medyku też się cieszyłam z tak drobnych rzeczy. A teraz? Teraz zachowuję się jak taka mała, rozkapryszona dziewczynka, której wystarczy coś innego niżby oczekiwała powiedzieć i zaraz się pogniewa.Potrafie być niemiła, opryskliwa i choć mam wyrzuty sumienia,to nic to nie zmienia. Nie umiem powiedzieć przepraszam, przyznać się do błedu i za niego przeprosić. Nie odpowiada mi to w ogóle. Chciałabym to zmienić. Tylko jak? Może jest to spowodowane tym,że jestem sama? Tzn. Chłopaka nie mam (do tego już się przyzwyczaiłam, ale to osobna notka) i brak znajomych? Znajomi byli, ekonomik, medyk, gimnazjum, podstawówka, ale to wszystko się rozeszło. Chyba mnie to życie przerasta. Do dorosłości nigdy nie dojrzałam.

niedziela, 20 stycznia 2013

...

Czas biegnie jak oszalały! Już trzy tygodnie nowego roku. Próbuje się zorganizować. Wychodzi mi to raz lepiej raz gorzej. Ostatnio codziennie robiłam jakieś nadgodziny. A jak nadchodzi weekend to tylko bym spała! Lubie to co robie, chociaż czasem nie jestem w stanie robić 5 rzeczy na raz, tym bardziej, że nie jestem tam sama. Ale mamy nowy tydzień i nowe zadania przed sobą. Tym razem w okrojonym składzie - urlopy. Damy radę. Wczoraj na TVN leciały dwa fajne filmy: "Uwierz w ducha" i "W chmurach". Dwa filmy,niby o miłości, ale dla mnie zupełnie inne spojrzenie na miłość. W "Uwierz w ducha" wielka miłość postaci grających śp. Patricka Swayze i Demi Moore. Gdzie duch Sama pomagał i pilnował bezpieczeństwa Molly. Jednocześnie sprawiał, że osoby winne jego śmierci ginęły i nie uczyniły jej nic złego. A w "W chmurach" mega przystojny George Clooney wciela się w Ryana zwalniającego ludzi i latającego w ten sposób po całej Ameryce spędzając poza domem ponad 320 godzin. Dom- tow jego przypadku cztery ściany, kilka mebli i wódka na drzwiach lodówki. Gdy poznał Alex chciał zmienić swoje życie, częściowo praca to sprawiła, bo mieli zwalniać przez skype, więc praca na miejscu. Poleciał do niej do Chicago i odkrył,że ma męża i 2dzieci, a on był odskocznią. Mi niestety bliżej do drugiego filmu. Przez całe liceum i Medyk twardo odsuwałam od siebie myśl o jakichkolwiek związkach. Zasłaniałam się brakiem czasu, dojazdami, maturą, egzaminami etc. I zostałam sama z niczym. Tak, ok. Młoda jestem.Wszystko przede mną. Inni mi wróżą staropanieństwo (w wieku 21 lat,no rocznikowo 22, ale to za 10miesięcy:)) Brak czasu, praca i nauka nadal pozostały. Dobra, koniec! Robie się monotematyczna. Wróce lepiej do angielskiego i farmacji. To zostaje:)

wtorek, 2 października 2012

Z życia studentki: dzień adaptacyjny.

Mam gdzieś taki dzień adaptacyjny! Mam totalnie dosyć. Ok, jeżeli to komuś z mojej rodziny sprawi frajdę to proszę: ciężko jest dojeżdżać i studiować. Może lepszy byłby akademik. Po tym, co zobaczyłam na planie to nawet nie mam po co jechać jutro. Szkoda czasu i kasy na dojazd. Poważnie zastanawiam się czy nie zrezygnować. Mam tak beznadziejny plan,że gorzej już być nie może. Weźmy takie jutro: mam godziny rektorskie od tam chyba 9:30 do 13. Miło, szkoda tylko, że od 13 mam półtora godzinne coś, kolejne półtorej godziny czekam, by pójść na półtora godzinny wykład. Środa: mam na 8, wykład 45 min, do 15:20 mam wolne,po czym 1,5h wykład. Czwartek: czwartek by nie był zły, ale zajęcia do 12, i wieczorkiem ukochana piłka siatkowa. Super. Najlepiej mi się podoba poniedziałek i piątek. w poniedziałek dwa wykłady/cwiczenia do 11, w piątek wolne. Zwariuje. Jak nic zwariuje. Ten facet z apteki miał dzwonić dzisiaj - nie dzwonił. W czwartek oczywiście okazało się, że nie może. Szpital milczy.

sobota, 4 sierpnia 2012

Euforia z nutką wątpliwości:)

Dokumenty złożone, teraz tylko czas przypomnieć sobie języki obce w postaci angielskiego i niemieckiego i za dwa miesiące studia! No dobra, kretynka, cieszę się jak dziecko, gdy dostanie lizaka.A tak naprawdę lekko w ogóle nie będzie. Zwłaszcza ta historia Wielkiej Brytanii i USA i o bogowie po angielsku! W końcu sama tego chciałam. Znalazłam niezłą motywacje! Skoro Brytyjczycy i nawet Komisja Europejska twierdzą,że Polska nie ma dostępu do morza! (Taa, a taki Kołobrzeg to niby do jakiego kraju należy, ja się pytam?!) Więcej, podejrzewam, że co, dajmy, 5 Brytyjczyk czy Amerykanin nie wiedzą, gdzie leży Polska to trzeba ich zawstydzić swoją wiedzą o ich krajach i to jeszcze w ich języku ojczystym. A co!:):)

poniedziałek, 2 lipca 2012

Czas uporządkować swoje życie

Jak zwykle, gdy mam ‘wielkiego stresa’ (czytaj: matura, ważne egzaminy) to na równi z nauką w myślach układam plan sprzątania na PO egzaminach. Nie inaczej było tym razem. Zapatrzona w fantastyczny (moim zdaniem ) program Małgorzaty Rozenek „Perfekcyjna Pani domu”  postanowiłam, że po egzaminie potwierdzającym kwalifikacje zawodowe posprzątam dokładnie dom. Zaczęłam już w kilka godzin po ostatnim egzaminie, a uwierzcie było co, tym bardziej, że mam taki dziwny zwyczaj nauki, że nawet jak coś mam w książce czy w zeszyci MUSZE przepisać na kartkę, najlepiej kolorowo i wypunktować najważniejsze, żeby to zapamiętać. Przez dwa lata trochę się tego nazbierało i po posegregowaniu na właściwe sterty notatek zrobił się chaos. Chaos dla wszystkich nie dla mnie. Ja widziałam gdzie co mam i która sterta co zawiera. Oczywiście wszyscy mieli zakaz ruszania notatek, bo ja się pogubię  w nich a szkoda mi czasu na szukanie dzień przed egzaminem notatek. Tak od tego momenty minęło dwa tygodnie a szał sprzątania trwa cały czas i jeszcze trwać będzie.  Wysprzątałam w domu u rodziców ze strychem i garażem włącznie. Zostały mi do przejrzenia stare Joy’e. A najprawdopodobniej od czwartku remont u dziadków, a że dziadkowie są starsi to Niezapominajka będzie szykowała mieszkanie do remontu (aż się cieszę na myśl ile to niepotrzebnych rzeczy nazbieranych przez lata wyrzuce!!!!), nadzorowała prace malarza, sprzątała (jak znam życie burdel w całym mieszkaniu mimo malowania w pokoju i łazience…) .
                Tak naprawdę to całe sprzątanie jest przykrywką, czymś co sprawi, że choć na moment zapomnę, odwrócę swoją uwagę od spraw ważniejszych. Dawno mnie tu nie było, nie pisałam, co w moim życiu się dzieje. A dzieje się. Od 2 lat niezmiennie dzieje się. Staję się innym człowiekiem. Niektóre rzeczy są dla mnie czymś nowym, nie umiem sobie poradzić z niektórymi emocjami, choć pewne rozdziały swojego życia pozamykałam, jednak nie domknęłam drzwi do końca i wracają a wraz z nimi wątpliwości. Tak jak na przykład sprawa z moją dawną „przyjaciółką” Darią. Za jakieś dwa tygodnie minie rok, odkąd się nie widziałyśmy.  Po roku stwierdzam, iż nie wiem czy słusznie do końca postąpiłam. Ostatnio coraz częściej walę prawdę miedzy oczy, to Duzy postęp nawet gdyby na 10 takich sytuacji powiedzieć  jeden, jedyny raz prawdę co czuje i czy mi to odpowiada to duży postęp. Może to moja wina, że jak mi coś nie pasowało, jak wiedziałam, że ściemnia to nic nie mówiłam. I się uzbierało. Wystarczyło, że zaczęła kręci z przyjściem na grilla do mnie i powiedziałam, co myślałam.  Trochę bolało mnie, że ja dojeżdżając do szkoły codziennie 30 km w jedna stronę i ucząc się dużo potrafie znaleźć czas na spotkanie się przy kawce z nią i gadanie o pierdołach godzinami . A ona rzucając studia po miesiącu, znalezieniu pracy dopiero jakoś pod koniec zimy (o czym i kilku innych rzeczach wiedzieli wszyscy oprócz mnie) nie potrafiła znaleźć nawet godzinki, wykręcając się brakiem czasu ( o zgrozo! Opieka nad prawie rocznym dzieckiem, którym w ciągu dnia zajmowała się również matka Darii i siostra… a korki z niemieckiego na rozszerzoną maturę miała raz w tygodniu 2h.) i paroma kłamstwami. Próbowała nawiązać jakiś kontakt w październiku tylko… Problem polega na tym, że nie miała nikogo w pobliżu komu mogłaby się wyżalić, wiec postanowiła napisać do mnie na FB. Później, jak leżałam po operacji, to w sumie ja do niej pierwsza napisałam, bo jej siostra młodsza lezała ze mna na Sali i napisałam jej, że Sylwia jest po operacji. Sama nie napisała, co u mnie. A nie przepraszam napisała na tablicy na FB co słychać chorowitku, jak zdrowie? Przemilczę, że nie chciałam, by dużo osób wiedziało, co z moim zdrowiem. Wiedzieli Ci co powinni: klasa i nauczyciele (mieli prawo, w końcu prawie miesiąc mnie nie było, wyszłam w połowie zajęć, bo źle się czułam, a facetowi od WF dziewczyny wkręciły, że to u niego na lekcji się stało mimo, że nie dotrwałam do WF) i najbliższa część rodziny. Ot co. I ostatni raz miałam kontakt z nią dokładnie 8 listopada, gdy wyslalam jej życzenia urodzinowe. Tydzień później już mi zyczeń nie złożyła, święta też nie. A wspólni znajomi z liceum się ode mnie ostatnio dziwnym trafem odsunęli. Do tego stopnia, że nawet nie odpisują na SMS-y czy na wiadomości na FB. No i generalnie mam dylemat w związku z tym czy napisać do niej, uderzyć się w pierś i powiedzieć moja wina, przepraszam i starać się odnowić znajomość czy olać i żyć dalej. Tylko zaprząta mi to głowę porządnie.
                Nie tylko to zaprząta mi głowę teraz, ale to temat na osobne notki;) Przy okazji chce przeprosić Sylwie z kaktusiknawakacjach i Simply Pixi, ponieważ nie mogę dodac komentarzy na waszych blogach. Próbowałam kilka razy i nie powiodło się…;/