Pokazywanie postów oznaczonych etykietą życie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą życie. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 17 lipca 2017

O Matko i Córko, A właściwie o Matko i Synu :D

Już jest, już jest !!!! :) I ma prawie 4 miesiące :) Skończy je w czwartek :P Powoli już się z tym wszystkim okołodzieciowym światem ogarnęłam. Chociaż czasami i taki jest stos rzeczy do wyprasowania a drugi do prania :P Młody teraz śpi, a ja chciałam tu coś napisać. Wiem co sobie obiecałam na początku roku i jak zawsze wyszła lipa... Zajdą tu małe zmiany, jak w moim życiu. Jeszcze sama musze się uporać z tym, co musze zrobić poza opieką i pielęgnacją niemowlaka. Na pewno blog i tu też małe zmiany, angielski i hiszpański - we własnym zakresie, czytanie książek (czytam w trakcie karmienia), zapisuje wydatki (must have), robienie hybryd. Pewnie coś się jeszcze znajdzie. Ale jak dotąd to wszystko. Dziś mam dzień na bloga - dlatego powstaje notka. Jest jeszcze jeden blog , ktory powstal po porodzie. Chcialam miec miejsce by opisac co sie dzieje gdy rodzi sie dziecko i jak to wyglada od kuchni. Musze pomyslec jak to połączyć. Poniedzialek to bedzie dzien na blogowanie tutaj. Ten tydzien zostawiam sobie na znalezienie pomyslu, burze mozgow w tematach i ewentualne szkice tematow.

Mysle,ze bedzie cos o ksiazkach, o nauce jezykow, aktualizacja wydatkow, hity i buble kosmetyczne, moze i o ciuchach sie pojawi cos. Pewnie za jakis czas sprawy remontowe tu porusze, ale nie wiem na jaka skale bedzie remont i od razu co bedzie na blogu. Nie obiecuje poprawy w pojawianiu sie tutaj, w pisaniu, bo z tym bywa roznie, zwlaszcza przy malym dziecku

sobota, 28 stycznia 2017

O przeszłym i aktualnym oszczędzaniu przyszłej matki słow kilka


                Jak pragnę Nobla oszczędzanie nie jest moją mocną stroną. Od około dwóch lat staram się zbierać paragony, zapisywać wydatki w każdym miesiącu i podsumowywać. Niestety, ale mam skleroze i o ile zbieram wydatki to np. takie mniejsze wydatki jak lody we wakacje umykają mi. Ale najważniejsze, że praktycznie 99% paragonów mam. Jednak co z tego? Zawsze rozczulam się, że O Matko z Ojcem ile wydałam, przysięgam, że następny miesiąc będzie lepszy i mniej wydam, a tak naprawdę nic się nie zmienia. Nawet dziele na grupy swoje wydatki:

        I.            Ciuchy – tutaj różnie, czasami zero a czasami się coś pojawia. Jak idę na „odzieżowe zakupy” to już musi być. Największy przestój mam zimą i jesienią oraz wczesną wiosną – jestem zmarzluchem i leniwcem, nie chce mi się marznąć i przebierać.

      II.            Leki – tu też różnie. Zależy czy lekarz mi zmienia leki czy po prostu mam przedłużenie recepty. Czasami są wydatki nadprogramowe, czyli sezonowe np. przeziębienie.

    III.            Kosmetyki – i tu jest masakra. Zawsze sumy mnie przerażają. Najwięcej obiecuje sobie przy tym punkcie. A i tak średnio mi wychodzi oszczędzanie na tym polu. Po projektach DENKO, detoksie kosmetycznym moje zapasy zmalały. I to mocno. Postanowiłam też wrócić do sprawdzonych produktów. Jeżeli coś mi się skończy a nie będę miała w zapasie to właśnie taki produkt kupie. Sprawdzony.

    IV.            Książki, gazety – i tu się rozszalałam. Zazwyczaj kupowałam Joya, glamour lub cosmopolitan czy jakaś kobiecą. Ale to bez sensu, bo przejrzę i wyrzucę, dobre na chwile. A niektóre gazety mają wiecej reklam niż sensownej treści. Jednak z tym trzeba skończyć. W czasie porządków odnalazłam ładną „górkę” gazet, które przejrzeć trzeba. Natomiast książki bardzo lubię i zawsze wybieram tytuły, które się ciekawie zapowiadają.

      V.            Jedzenie – tu też zależy od miesiąca. Czasami są tylko drobne rzeczy, np. butelka wody czy batonik, innym razem parówki, drób czy ryby. Zależy. Ogólnie dieta bezglutenowa do tanich nie należy, ale też nie szaleje.

    VI.            Pozostałe – Misz masz, wszystko i nic. Karma dla zwierząt, jakieś długopisy czy zeszyt, paliwo,  opłaty, karty doładowania do telefonu… Też zależy od miesiąca.

  VII.            Angielski/ hiszpański – Ciężko powiedzieć jak będzie od marca. Zakładam, że na razie nie będę chodziła, więc oszczędzę. Wychodziło mi ok. 280 zł za 4 lekcje angielskiego i 4 hiszpańskiego. Wiadomo, teraz inne priorytety i nawet teraz nie mam tylu godzin, bo nawet bedąc na L4 zdarza się, że mam na głowie inne rzeczy jak badania, wizyty lekarskie, domowe obowiązki, częste odwiedziny znajomych…

O i to są stałe elementy. A żeby oszczędzić to zawsze obiecuję ciąć wydatki. Teraz też. Historia zatacza koło. Przez ostatnie 4 lata byłam w stanie oszczędzić na dwa urlopy w Grecji, nowego laptopa, wszelkie formy nauki języków: pół roku studiów, korki etc. A teraz jeszcze na wyprawkę. Z tego jestem dumna. Pewnie w tej kwestii by się jeszcze coś znalazło. Teraz załamało mnie OC. Panie Boże, poszaleli. Rozbój w biały dzień, że w 2017 zapłace jeszcze raz tyle co w latach ubiegłych… Nie załamałabym się aż tak gdyby nie inne wydatki, nowe i już stałe, a na macierzyńskim wiadomo, nie jest 100% płatne, bo wybieram opcje 80% przez rok, a nie pół roku 100% i drugie pół 60%. Tak więc dopiero przede mną prawdziwe wyzwanie w finansach.  Mam tabele wydatków, którą regularnie wykorzystuję. Przepraszam bloggerów, którzy udostępniają na swoich stronach materiały do pobrania w formie tabel wydatków itp. Niestety, nie mogę się odnaleźć w nich i stworzyłam swoją wersje J W oszczędzaniu na wyprawkę miałam konkretny cel: 3 000 zł do końca lutego. Powiem tyle, jestem na bardzo dobrej drodze w realizacji i zmierzam ku końcowi J

sobota, 16 stycznia 2016

2016


W życzeniach wypowiadanych w Sylwestra: Oby ten Nowy Rok był lepszy od poprzedniego jest wiele prawdy. Przynajmniej jeśli chodzi o rok 2015 dla mnie. Jaki on był? Koszmarny. Ani odrobinę nie przesadzam. Przez pierwsze pół roku chodziłam do pracy jak na skazanie, za łzami w oczach. Masakra, lepiej tego nie wspominać. Później była Grecja –najlepsza rzecz, która przydarzyła mi się w tym roku. Najcudowniejsza, najfajniejsza i zarazem najbardziej ekscytująca. Jestem domownikiem i nie lubię radykalnych zmian w życiu a tu skok na głęboką wodę! Nie żałuję tej decyzji.  Dalej były same nowości życiowe: szpital na Polnej w Poznaniu, rok na diecie bezglutenowej, nowe miejsce starej pracy i jednocześnie uwolnienie od starego miejsca, a na końcówkę roku wydarzył się swoisty cud – M. Po prostu M. Kolega. Dlaczego cud – długo bym musiała pisać o swojej psychice…  Podsumowanie podzielę na kategorie, podobnie jak w roku poprzednim.


                            Rok bez glutenu

Na diecie nie byłam nigdy wstanie wytrwać  więcej niż pół doby. A 01 stycznia minęło 17 miesięcy na diecie bezglutenowej. Nie używam też mleka z laktozą. Jeżeli coś kupuję bez glutenu  i jest jednoczenie bez laktozy to super. Ale zdanie: może zawierać śladowe ilości laktozy nie jest przeszkodą  by to zjeść. Może zawierać gluten, Produkt zawiera śladowe ilości glutenu – całkowicie wykluczają dany produkt. Ale dzięki tej diecie mogę jeść dużo rzeczy. Dwa lata temu nie jadłam praktycznie niczego. A teraz? Spaghetti, tosty, pizza, makaron, gołąbki, pulpety czy zwykłe naleśniki albo kurczak pieczony nie sprawiają, że przez tydzień będę odczuwała dolegliwości żołądkowo – jelitowe. A jeżeli wcześniej coś takiego chciałabym zjeść? Tak, w piątek wieczorem, pod warunkiem że nie szłam w sobotę do pracy i przez weekend mogłam się wychorować. W razie czego. Do tego doszedł sport: jazda na rolkach, która króluje cały czas w letnim okresie, ostatnio bieganie, a jak tylko zrobi się cieplej to zacznę jeździć na rowerze. Okazało się, że M. zna lepiej moje okolice niż ja sama. Ale przede wszystkim dla lepszej figury to zrobię. A gdy w ubiegłym roku biegałam od końca lutego do grudnia to widziałam jak pięknie wszystko się zmienia. Dawno zapomniałam o tak z pozoru błahych rzeczach.





                     Detoks kosmetyczny i projekt DENKO

DENKO z ubiegłego roku już wkrótce na blogu. Detoks trwa w najlepsze. Moje cele na rok 2016, bo dzięki roku ubiegłego mam realną szanse spełnić te cele. Są to: kremy do rąk – cel: 2-3 naprawdę dobrych, krem do twarzy – cel: jeden dobry, ewentualnie drugi w zapasie, kosmetyki do makijażu – cel: po jednym egzemplarzu każdego rodzaju malowidła. Już 2015 był pod tym względem bardzo dobry, bo kupuje mniej kosmetyków, czyli wydaje mniej.


                              Hiszpański i Angielski

Mimo rezygnacji ze studiów w zeszłym roku, mimo, że zniechęciłam się do tego języka na jakiś czas. Mimo, że miałam problem by się przełamać do mówienia po angielsku na zajęciach z A. to nie rezygnuje i może mi się uda mówić płynnie. A hiszpański? Dopiero raczkuje, ale idzie mi dobrze, a na koniec sierpnia mam zaplanowany urlop w Hiszpanii. Motywacje mam bardzo silną.

          Praca, M. i cała reszta świata

Odkąd jestem na nowej mniej się stresuje. Jest lepiej. Mam w miarę spokojne życie. Nie przejmuje się błahostkami aż tak mocno jak wcześniej. Dalej jestem gruba. Ale z nadzieją, że uda mi się zgubić 4 kg do urlopu. A teraz M. To Kolega. Fajny kolega. Moja dobra koleżanka K. jeszcze z Medyka jest innego zdania i dwa razy mnie ochrzaniła za znajomość z nim, ostatni raz już mocniej. Wina za tą znajomość wg niej leży głównie po mojej stronie, on się zagubił. A teraz jestem między młotem a kowadłem, bo K. lubie, ale M. też. Pod tym względem ubiegły rok był prostszy :-p M. pojawił się dopiero pod koniec roku.


Tyle o roku 2015, mam nadzieje, że ten naprawdę będzie lepszy!! :) Nawet dla mnie.

piątek, 18 grudnia 2015

Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta....

Przedświąteczny czas, adwent. Mam niejasne wrażenie, że w tym roku coś się zmieniło. Może jeszcze się zmieni? Kto wie. Ja się cały czas zmieniam. Chyba dorosłam. Robię się uporządkowana. Staram się (jak to mówi mój nauczyciel hiszpańskiego i angielskiego) robić dobre i lepsze rzeczy by być dobrą sobą. Przede mną drugie święta bezglutenowe, kolejne jako singielka, jako farmaceutka, jako osoba ucząca się. Jak to wygląda w tym roku? Czy rzeczywiście zaczynam być lepszą wersją samej siebie?


Przygotowania do świąt.

Standardowo sprzątam i sprzątam. W tym roku nie mam za dużo czasu, bo w poprzedni weekend byłam w domu i posprzątałam, teraz jadę do rodziców - tam posprzątam, dodatkowo ogarnę ostatni raz przed świętami hiszpański i angielski - do nauki samodzielnej wrócę zaraz po świętach, a do korepetycji po Nowym Roku. Niech opadnie ten młyn w pracy! A przed świętami nie mam już za bardzo kiedy sprzątać, bo zostaje mi wtorek. Akurat mam ranną zmianę to ostatnie bieganie ze ścierką i mopem gwarantowane! :) I już wtedy patrz na mnie,ale mnie nie ruszaj i najlepiej latanie zamiast chodzenia, żeby nie drylować po mieszkaniu z odkurzaczem we Wigilie. Lubie sprzątać. Lubie te efekty i możliwość niemyślenia albo wręcz przemyślenia na chłodno wszystkiego. Na okres świąteczny zamierzam zostawić sobie wszystkie książki do przeczytania, które u mnie leżą a nie mam się kiedy za nie zabrać.


Drugie bezglutenowe święta.

Pierwsze były wyzwaniem. Drugimi będę się delektować! Nie będzie makowca ani ukochanych kluseczek z makiem (kwestia do przemyślenia) - nie za bardzo mi służy mak, więc może nie warto się katować poświątecznym bólem brzucha? Opłatki zamówione, ciasta, słodycze również, obiady świąteczne już mniej więcej wiem co będzie. W tym roku będzie bawet piernik bezglutenowy!! Ale jednocześnie muszę uważać na cukier. Insulinooporność pokrzyżowała mi plany, a może i wyszła na zdrowie? Mniej słodkości i waga po świętach się nie zepsuje pod moim ciężarem.


Być dobrą dla siebie....

O mój rozwój zadbałam - angielski i hiszpański z A. jeszcze w tym tygodniu, w weekend i po świętach samodzielnie, a już później kontrola A. nad moją wymową. Czas na zadbanie o ciało. Dzisiaj zrobie sobie SPA z maseczką na twarz, włosy, peelingiem całego ciała i godzinnym wylegiwaniem się w wannie w celu odprężenia. Błogo. W niedziele pofarbuje włosy, zrobię hybrydy i mogę jeszcze raz powtórzyć zabieg SPA :) Można tak codziennie, ale bardziej się docenia jak jest to nagroda lub zachęta. W ostatnią niedziele było tak wietrznie, że nie dałabym rady biegać. Już samo chodzenie, stanie i pakowanie zakupów do samochodu było wyzwaniem. Ale zamierzam pobiegać jutro.

.... i dla innych

Prezenty w większości zakupione. Zostały ostatnie drobiazgi. Ale nie o to chodzi. Chodzi o M..    M. to bardzo fajny człowiek. Ostatnio dużo pisaliśmy o bieganiu, podróżach, nauce języków i takich innych pierdołach. I się popsuło. Ja popsułam. Zaprosił mnie na kawę. Spanikowałam i podziękowałam wykręcając się jakąś głupotą. Jutro zobaczymy co się stanie. Jak to się dalej potoczy. Nie wiem, niech los zadecyduje. W ogóle chce uporać się z przeszłością, która nie pozwala mi na przełamanie się w mówieniu po angielsku. Wydaje mi się, że było to spowodowane sytuacją w mojej poprzedniej pracy, tym jak zostałam potraktowana przez osoby, którym bezgranicznie zaufałam, a które to zaufanie bardzo zawiodły. Mam nadzieje, że mi się to uda. Zaufania do tych osób nie odbuduje,  bo jestem taką osobą, która jak raz się sparzy to więcej nie będzie próbować.

środa, 9 września 2015

Wyzwania na 2015rok - postępy w ich realizowaniu

Wrzesień jest dla mnie zawsze magicznym miesiącem. Jak tylko zaczęłam prace przestał to być miesiąc kończący wakacje. Przecież ja zaczynałam urlop!! I tak dwa razy;) Oczywiście było mi to na rękę, ze względu na chorobe i leczenie dziadka, a w zeszłym roku o tej porze skakałam pod sufit z radości, bo dostałam się na filologie angielską na UAM - moją wymarzoną, wyśnioną i jedyną. I niestety, ale po kilku tygodniach prób łączenia pracy z nauką, zrezygnowałam. OK, to była moja decyzja, której żałuje,ale na to miała wpływ praca. A właściwie atmosfera w pracy, to co wtedy się działo...  Podobno zmieniłam się przez studia. I mimo, że ówczesna kierownik twierdziła, że pochwala że młodzi chcą się uczyć to na moją informacje o rezygnacji stwierdziła, że 'myśli, że to dobra decyzja'... Szkoda gadać. Żałuje decyzji, ale życie toczy się dalej i nikt nie wie co się wydarzy później. Za rok, za dwa czy nawet za miesiąc!

Postanowiłam przestać się zadręczać tamtą decyzją i wziąć się w garść. W tym roku wrzesień znowu przyniósł nam zmiany: zmieniłam miejsce pracy. Ta sama firma tylko miejsce inne. Mam dwie ulice dalej, ale przynajmniej ekipa fajna i rozsądna. Ostatnio jestem coraz lepiej zorganizowana i przypomniałam sobie, że swego czasu na stronie Edyty Zając pojawił się wpis pt. 52 wyzwania na rok 2015. Nie jestem pewna czy jest on jeszcze dostępny, ale ja wyłuskałam najbardziej realne i najważniejsze wyzwania dla mnie. Oto one:

1.  Założenie pudełko pamiątek (dla siebie, dziecka, dla pary) - mam takowe z dokumentami i pamiątkami, w którym trzymam najcenniejsze rzeczy
2.      Uśmiechaj się codziennie. - odkąd sytuacja w pracy się w miarę oczyściła i przeszłam do drugiej apteki jest lepiej z moim samopoczuciem i jest uśmiech ;) 
3.      Zachwyć kogoś bliskiego. Zaurocz go. - K. non stop się mną "zachwyca" -tylko nie wiem czy to zdrowy zachwyt i wyjdzie mi na dobre ta znajomość...
4.      Poświęcaj kilka godzin w tygodniu zdobywaniu dodatkowej wiedzy związanej z Twoją sferą zawodową. - patrz punkt 2, jest spokój = jest chęć do wszystkiego
5.   Oddaj się pasji i poczuj, jak to jest być w stanie flow. - to było w przypadku angielskiego, więc na razie tego nie czuje
6.      Zacznij mówić TAK przytrafiającym się spontanicznie okazjom. - staram się jak mogę, ale....
7.      Zabaj o swoje życie uczuciowe. - z tym jest wieczny problem...

8.      Blogujesz? Rób to lepiej. - Zrobie co się da by było lepiej
9.    Zastanów się nad (przynajmniej) jedną rzeczą, której chcesz się nauczyć i zrealizuj to w Nowym Roku (np. nauka nowego języka, jazda na łyżwach, rolkach, nartach, zajęcia z gliny, obsługa programu graficznego, warsztaty fotograficzne, nauka gry na perkusji - niekoniecznie "przydatne" życiowo, ale po prostu sprawiające frajdę w życiu). - zaczynam naukę języka hiszpańskiego
10.  Zrób spis filmów, które chcesz obejrzeć w 2015 roku i organizuj sobie seanse regularnie. -zamiast filmów oglądam seriale, nałogowo...
11.      Pozbądź się niepotrzebnych rzeczy - maksymalnej ilości. - mam faze minimalizmu i planowania, dużej ilości rzeczy się już pozbyłam, ale sporo przede mną
12.      Zrób sobie listę książek do przeczytania i zapełnić nimi czas wolny - mam taką listę i ją realizuję
13.    Zrób album Rok 2015 - wywołaj zdjęcia, które zazwyczaj zostają tylko na komputerze. - do albumu trafią głównie greckie zdjęcia, ale i z poprzednich lat i ważnych dla mnie wydarzeń
14.      Zacznij biegać i przygotuj się do półmaratonu. - półmaraton jest nierealny w tym roku, ale biegam
15.      Wyjedź za granicę tylko na weekend. - ha! wyjechałam aż na cały tydzień :) <3
16.  Dodaj do swojej garderoby coś nietypowego dla Ciebie. I noś to. - chyba kupiłam taką rzecz. Mam kuzynkę, która lubi krótkie bluzeczki, sweterki, tak żeby pępek było widać. Ja nie cierpię, bo mam niedoskonały brzuch ;( nie chcąc wydawać dużo pieniędzy na ubranie, którego mogę nie założyć, w second hand w Poznaniu kupiłam taki sweterek za 9zł.! I o zgrozo podobało mi się, gdy nosiłam go w Grecji wieczorami do krótkich spodenek
17.  Zrób porządek z książkami (zastanów się, którym warto poświęcić uwagę, które można oddać, zachować, sprzedać?) - lubie książki i cierpie jak ktoś je niszczy albo wyrzuca. Niestety moja kolekcja stale rośnie, więc zastanawiam się czy przeczytanych nie wystawić na allegro albo oddać do biblioteki.
18.  Zapisuj wszystkie pomysły jakie przychodzą Ci do głowy w swoim kreatywnym zeszycie. - mam mały notesik, ale nie jestem do tego pomysłu przekonana.
19.  Planuj. - dopiero raczkuje w planowaniu, ale radze sobie coraz lepiej
20. Bądź bardziej aktywny fizycznie, ale nie dręcz się ruchem, baw się! - nie sądziłam, że kiedykolwiek będę biegać dla przyjemności. A jednak!
21.  Nagradzaj się za zrealizowanie 80% zamierzonych celów w miesiącu masażem relaksacyjnym. - na masażu jeszcze nie byłam, ale nagradzam się zabiegami pielęgnacyjnymi - parafina dłoni, pielęgnacja stóp czy twarzy.
22.  Opracuj plan sprzątania domu, w ten sposób, żeby weekendy były od tego całkowicie wolne. - coraz częściej udaje mi się ogarnąć wszystko w tygodniu.
23.  Niech ten rok będzie też czasem oszczędzania. - wakacje dość mocno nadwyrężyły portfel, więc siłą rzeczy zaczęłam oszczędzać.

       Połowa z listy wyzwań i nie sądziłam, że małymi kroczkami każdy z nich jest realizowany! Dopiero teraz , gdy przeanalizowałam je wszystkie okazało się, że nie spoczęłam na laurach przez te ponad 8 miesięcy roku! Jestem szalenie zadowolona z siebie i mam nadzieje, że na koniec grudnia będzie jeszcze lepiej!

poniedziałek, 6 lipca 2015

Trzy lata blogowania za mną:)


Minęły trzy lata od mojego blogowania w tym miejscu. Początkowo miałam napisać, że nic się ciekawego nie działo, nic wartego zapisania, zapamiętania czy przypomnienia. Ale tak naprawdę na to NIC składa się: 11 miesięcy diety bezglutenowej, moje studiowanie, bieganie i jazda na rolkach, moje zdrowie, konferencja w Poznaniu, relacje z ludźmi, których poznałam przez ten rok, zawirowania w pracy ale też nowe pomysły na życie. A więc jednak coś się wydarzyło.

Na temat diety bezglutenowej nie chcę się jeszcze wypowiadać. Zrobię to jak tylko minie rok, czyli stanie się to 1 sierpnia. Dodatkowo w drugiej połowie lipca jadę na urlop do Grecji (tak się cieszę na ten wyjazd!!!) , więc zobaczymy co tam Grecy mają dla mnie do jedzenia. :P W razie czego na tydzień zostanę wegetarianką lub spróbuje owoców morza... Moje zdrowie to nie tylko dieta bezglutenowa. To też stan psychiczny o którym pisałam też TUTAJ i ten post jest jak na mnie najbardziej osobistym jaki się tutaj pojawił. Nie jestem typem, który mówi i pisze o sobie i swoich uczuciach, emocjach publicznie. Pojawiały się też osobiste wzmianki w innych postach, ale ten akurat obrazuje co mnie ostatnio trapiło.

Teraz się zmienia. Walczę o zdrowie: jestem na diecie, mam pewne problemy zdrowotne, o które muszę teraz zadbać, bo gdyby mi się odmieniło i za parę lat chciałabym mieć dzieci to mogłabym mieć z tym problem. Lekarze nie mówią wprost, ale teraz też nie byłoby łatwiej. To nie jest temat na bloga, więc po prostu wspominam tu o tym, bo to jest teraz część mojego życia. Mam problemy ze zdrowiem i trzeba się tym zająć a za rok bym chciała napisać, że te problemy są za mną. A i nie zapomnijmy o anoreksji, którą mi się wmawia. Nie jestem osobą grubą, ważę ok 50 -51 kg, waga mi spadła, ale nie jestem kościotrupem, nie widzę, żebym była szczupła, jestem normalna. I nawet jestem zdania, że mam za duży brzuch, pupe, uda i nogi. Na moje zdrowie dobrze wpływa wysiłek fizyczny. Uwielbiam rolki. Całą zimę czekałam żeby je założyć na nogi i ruszyć przed siebie, A teraz doszło bieganie, po to by się zmęczyć, odreagować złe emocje, poprawić kondycje, by się sprawdzić i coś (żebym to ja dokładnie wiedziała co...) sobie i innym udowodnić (może że coś umiem? jestem dobra w czymś?), 2 ważnych osób w moim życiu, których niestety już nie ma było związanych ze sportem i chyba to też ma jakieś znaczenie dla mnie, bo gdybym wzięła udział jesienią w biegu na 10 km to by było dla nich, a nie dla mnie, To skomplikowane.

Kusi mnie powrót na studia. Nie UAM i filologia angielska (tęsknie, ale wiem że to by było ciężkie i mogłabym znowu nie podołać fizycznie), ale bliżej Konin albo kursy kwalifikowanej pierwszej pomocy, BHP czy języka migowego. Lub studia: bezpieczeństwo wewnętrzne odpada, bo 3 zjazdy w miesiącu, więc mimo,że sam kierunek fajny, to nie da rady - pracuje w dwie soboty w miesiącu. Albo inżynieria bezpieczeństwa i higieny pracy - blisko, zjazdy co dwa tygodnie i cenowo też dobrze. Ale to zależy od pracy - jaka ekipa będzie, czy będę się mogła zamieniać i w ogóle. Od zdrowia. Jest jeszcze sporo czasu. Na UAM trafiłam na świetnych wykładowców i studentów. Co rusz to lepiej trafiam;)

To był trudny rok, mam nadzieje,że najgorsze za mną a będzie tylko lepiej i dla mnie znów zaświeci słońce tak jak na fotce powyżej. Miałam nieodpartą potrzebę zmian i dlatego jest nowy, jasny wygląd bloga.Ta czerń mnie zaczęła przytłaczać.

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Pierwszy krok do zmian



W Nowym Roku chciałam pisać tu częściej i przełamać się by pisać o swoim życiu w bardziej otwarty sposób, by nie myśleć że coś jest zbyt banalne by tu trafić. Mamy już 6 kwiecień a ja nawet dobrze nie zaczęłam…

Może zacznę od tego, co ważne i nieuniknione, jeżeli chcę się pojawiać tu częściej a moje posty nie były bezsensowną plątaniną.  Od słowa PRZEPRASZAM. Tak, przepraszam, że czasami jak czytałam na blogach i któraś blogerka pisała, że przygotowanie  posta zajęło jej kilka godzin. Teraz wiem, że aby stworzyć coś fajnego, dobrej jakości, by dało się to czytać i zaciekawić czytelnika bloga trzeba poświęcić trochę czasu. Nie może to być takie hop- siup i już mam post w 20 minut. Same zdjęcia zajmują trochę czasu: przycinanie ich, wybranie odpowiedniego ujęcia, czy choćby znalezienie w sieci odpowiedniego obrazka. Jestem maniaczką znaków interpunkcyjnych. Nie lubię, jak nie ma ich wcale, więc nie ograniczam się do kilku kropek i przecinków. A to trochę czasu zabiera. Wiele postów mi już umknęło, bo zawsze było zbyt mało czasu by stworzyć taki post, który by mi odpowiadał. Ten post pisze ok. godziny 14:30, najpewniej pojawi się wieczorem, bym mogła go przetrawić i przemyśleć czy on mi odpowiada, czy dodałabym coś. A może coś jednak wycięła. Teraz widzę, że czasami lepiej będzie nie napisać niczego pod wpływem chwili, krótkiego, zakręconego postu, który nawet źle się czyta, by poczekać np. do wieczora czy następnego dnia, gdy wiemy, że będzie więcej czasu by się do tego przyłożyć i napisać to porządnie.

…. Ostatnio w moim życiu pojawiły się pewne zawirowania, które sprawiły, że przeorganizowałam prawie całe swoje życie: zrezygnowałam ze studiów, gorący okres w pracy, moja nienajlepsza kondycja psychiczna spowodowana zmęczeniem, ową rezygnacją, pracą, wtrącaniem się innych do mojego życia. To wszystko sprawiło, że moment rozpoczęcia nauki hiszpańskiego przesunął się w czasie. Wpadłam w błędne koło: stres – tabletki uspokajające – coraz więcej tabletek uspokajających – pierwsza kawa sypana – podrażniony żołądek i jelita (kawa, stres) – zły stan zdrowia – stres – tabletki…. Biorę tabletki, nawet nie wiem czy w środę podczas wizyty nie poproszę lekarza o mocniejsze, ale zaczęłam biegać i to jest mój sposób na odstresowanie się. Wszystkie weekendy wpływają na mnie kojąco. Boje się tylko chodzić do pracy i pierwsze godziny pracy są dla mnie najgorsze, ale na to też jest jakiś sposób – tabletki. A jak się otworzy druga apteka mojej firmy w moim mieście to się tam przeniosę. Zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji..
Jestem zamknięta w sobie, mam niskie poczucie własnej wartości, trawie to wszystko w sobie i choć staram się w wielu przypadkach stosować powiedzenie? Stwierdzenie? Mojego kolegi z liceum- mam wyjeb*ane po całości, to nie zawsze i nie do wszystkiego da się to zastosować. Czasami pomaga. Chcę być we wszystkim idealna-z różnym skutkiem. Nie umiem pogodzić się z przegraną, porażką. Dla mnie coś albo jest białe albo czarne, nie ma niczego pośrednio, zwłaszcza nie ma szarego, więc albo coś robie dobrze i chce (egoizm?) by ktoś w pracy czy w domu powiedział mi, że jest świetnie, albo coś robie źle i wtedy też chce by ktoś mi powiedział, że ok., włożyłaś w to prace i czas, ale nie – to nie jest to. To ma być inaczej.  Nie lubię, gdy ktoś mówi o mnie za moimi plecami w perfidny sposób. Wiem, że to nieuniknione, ale to nic miłego gdy ktoś mówi o Tobie z kimś innym w drugim końcu budynku, w którym się znajdujecie i patrzy się na ciebie, albo szepcze i wychyla się patrząc czy ktoś nie idzie a szepty ucichną gdy ktoś idzie. Nie ma szans byś się obroniła. Czasami argument obrony nie są skuteczne, bo i tak jak ktoś uwierzy w swoją wersje to przepadłaś.  Nie lubię, gdy ktoś chce kierować moim życiem w przekonaniu, że tak jest lepiej dla mnie. Wolę rozmowę, argumenty za i przeciw, jeżeli podejmę decyzję to, żeby upewnił mnie w przekonaniu, że dobrze robie. Jestem młoda, mam prawo się mylić i podejmować błędne decyzje, więc nie widzę przeciwwskazań by ktoś mi pomógł w podjęciu decyzji, ale nie robił tego za mnie.

Dziecko, rodzina, związek – ostatnio punkty zapalne. Mam prawie 24 lata. Co rusz na FB widzę, że ktoś z moich znajomych się zaręcza, bierze ślub, jest w ciąży czy właśnie został rodzicem. Fajnie, naprawdę. Bez ironii to piszę. Cieszę się, że mają rodzinę, dziecko, męża. Ja nie czuję się na to gotowa. Nie umiem wyobrazić sobie siebie jako mamy. Myślę, że bym sobie nie poradziła. Żeby była rodzina to przynajmniej musi być związek – trwały, znać siebie nawzajem jak łyse konie, planować wspólną przyszłość. Jestem na takim etapie życia, że nie mam na to czasu, nie mam potrzeby by dzielić się z kimś swoim czasem prywatnym. Mam potrzebę ułożenia sobie tego wszystkiego, co działo się przez ostatnie parę tygodni, miesięcy. Muszę zrobić badania, zrobić wszystko by moje zdrowie nie szwankowało, praca mnie satysfakcjonowała, bieganie lub jeżdżenie na rolkach nie wypełniało całego wolnego czasu, zastanowić się jak to zrobić by moja nauka angielskiego była jeszcze bardziej zaawansowana i bym stale się rozwijała, jeżeli na 100% zdecyduje się na hiszpański to by to miało sens.  Dopiero wtedy będę mogła powiedzieć, że czas się zająć sprawami osobistymi.


Przede mną jeszcze sporo takich rozważań i myśli, a nawet wiele rewolucji w życiu. A tym postem chcę zacząć rewolucje blogowąJ

niedziela, 4 stycznia 2015

2015

               
 Witam Was w kolejnym dniu Nowego Roku. Wiele nadziei z nim wiąże jak również z lekkim zaskoczeniem spoglądam na to co w moim życiu wydarzyło się w ubiegłym roku. Nie wszystko, zwłaszcza te bardzo osobiste rzeczy nie były umieszczane na blogu. Czasem nie było czasu, a czasem słów by to wszystko opisać tak żeby oddać to co było. 2014 miałam wrażenie jakby minął bardzo szybko, ale jak tak teraz siedzę i w pamiętniku podsumowuję najważniejsze rzeczy, przeglądam posty na blogu to był naprawdę długi rok. Tak w skrócie co się działo? Moje zdrowie, które pozostawia nadal wiele do życzenia, przejście na dietę bezglutenową, detoks kosmetyczny, matura i studia, sport. Dla mnie rok pełen wrażeń: pozytywnych, negatywnych, wiele łez i radości.. Mam nadzieje, że2015 będzie równie dobry, a pod niektórymi względami nawet lepszy.



Moje zdrowie, dieta i sport
                Na moje zdrowie najlepszy wpływ miały (oprócz leków): dieta bezglutenowa, sport i redukcja stresu (im bliżej końca roku tym było go więcej). Na początku ubiegłego roku byłam chyba w najgorszym stanie od półtora roku. Moje jedzenie stanowiły kanapki, parówki  i na przemian ryby, drób i drób z ryżem. Wszystko lekko przyprawione. A i tak źle się czułam. Później było trochę lepiej. A na diecie bezglutenowej jeszcze lepiej. Zaczęłam jeść banany, jabłka, marchewki, przyprawy, ostatnio nawet hot-dog i pizza! Po półtora roku zjadłam pierwszy raz chipsy, po roku makarony. Nawet zupę krem z pomidorów wcinam! Ostatnio coś się popsuło. Obawiam się, że to stres spowodował pogorszenie. W okresie lipiec – wrzesień jeździłam na rolkach. Po kilka – kilkanaście kilometrów kilka razy w tygodniu.  Parę razy się przebiegłam. Ale rolki wygrały. I też poczułam się dobrze. Trochę łagodziły emocje. Po prostu taki reset: rolki, słuchawki i nic więcej nie istniało.



Detoks kosmetyczny i projekty DENKO
                Sprawdziły się idealnie. Mam mniej kosmetyków, mniej wydaję i więcej zużywam. Nic tylko same plusy. Zdarzą mi się czasami jakieś grzeszki, ale komu się nie zdarzają? Ale generalnie jestem zadowolona. Robie swoje własne podsumowania ile na co wydaje miesięcznie i pod względem kosmetycznych wydatków jest naprawdę nieźle. Przed końcem roku udało mi się zrobić zdjęcia moich kosmetyków by sprawdzić jak przez ostatnie 4 miesiące wyglądało moje zużycie i czy coś istotnego dokupiłam. Owszem zakupy były, ale w granicach rozsądku i na zdjęciach mogę zaobserwować zarówno mniejsze ilości jak i rotacje, więc jest dobrze.


Matura i studia
                Przygotowania do matury i sama matura to był gorący czas. Korki, nauka – przed pracą, po pracy. I tylko 43%. Mimo wszystko dostałam się na filologie angielską na wydziale anglistyki UAM z Poznaniu. Zaocznie. Tak jak chciałam. Tylko nie wiem jak długo się utrzymam. Trafiłam do grupy amerykańskiej (chciałam do brytyjskiej. Wykładowca już mi dwa razy zwracał uwagę, że powiedziałam coś z brytyjskim akcentem, a nie amerykańskim.) Męczę się z tym. Poza tym mam taką pisemną wymowę i za bardzo po polsku mówie: głównie ubezdźwięczniam b, d, g, ale walczę z tym i już tylko jak się zapomnę to mi nie wyjdzie.  Dodatkowo gościu utrudnia zaliczenie. Ostatnio dostałam maila: słychać poprawę, ale jakby jeszcze trochę szybciej mogła mówić .I nie zaliczył! A im bardziej on mówi jeszcze raz proszę powtórzyć tym większy mam stres, że źle powiem i rzeczywiście gorzej mi wychodzi. Paranoja. Teraz mam znowu zaliczenie, nie wiem czy mi zaliczy i dlatego nie wiem jak to wyjdzie dalej z tymi studiami. Bo nie widze sensu bym stale płakała, stresowała się, siedziała nad tym by on mnie oblewał… Co wyjdzie zobaczymy. Cholernie bardzo bym nie chciała rezygnować, ale obawiam się, że mogę nie mieć wyboru. Tylko obawiam się, że już do angielskiego nigdy więcej nie wrócę i zapomnę wszystko.


                Tak minął mój rok: zdrowie, angielski, walka z chomikarstwem kosmetycznym i praca. Nie opisuje jak to moje dziecko się rozwija, związek bo tego nie mam. Nie piszę też o takich codziennych sytuacjach, bo wydają mi się zbyt banalne. A może czas zacząć? Może tego powinnam sobie życzyć? By przełamać się i otworzyć na nowe? Zacząć pisać o codzienności? O tym co mnie otacza, co wkurza i cieszy? Życzę sobie i Wam by ten rok był lepszy pod względem zdrowia, sukcesów w pracy i by sytuacja na studiach się wyklarowała… Szczęśliwego 2015J

wtorek, 11 listopada 2014

W dniu urodzin najbardziej dziękuje facebookowi - pamięta za wszystkich znajomych!

Przysięgam, że bawi mnie facebook w dniu moich urodzin!!Dzisiaj FB miałam w drugiej zakładce i już po godzinie miałam 2 życzenia. Mam 50 na chwilę obecną z czego kilka od osób, które nawet głupiego cześć na ulicy mi nie mówią! Zastanawiałam się czy nie zablokować przypomnienia o urodzinach, nawet przyblokowałam, ale odblokowałam. W tak dobijający dzień (nie lubie urodzin, życzeń składanych bo trzeba) trzeba się z czegoś pośmiać. W tym roku i tak jest nieźle, zazwyczaj było tak, że prawie połowa osób składających życzenia w realu nie zna lub udaje, że Cie nie zna. Także, jest postęp. Na niektóre życzenia bardzo liczyłam i nie zawiodłam się (dziękuję J., R. i S. i nie wiem który z nich bardziej mnie zadziwił życzeniami), a na niektórych liczyłam i zawiodłam się (no, to powinna być już kwestia przyzwyczajenia - D.), jednak lepsze były czasy gdy FB nie przypominał a telefon mimo to stale brzęczał. Szkoda, że te czasy minęły.
Dzisiaj trochę podsumowań i rozliczeń dokonałam. Czego sobie życzę? Pracy, pracy i samych  5.0 na zaliczeniach na studiach. Aa i zdrowia, bo to bardzo istotne.

Książkę zakupiłam na WA UAM za 15 zł, przeczytam ok czerwca, a kosmetyki na rossmannowej promocji 1+1
Laurka od mojej I. :) w środku życzenia

Plus kwiat i słodycze od odważnych, bo jak to moja kuzynka M. stwierdziła, nie wiadomo co mi kupić. Prawda, ja czasami do niej chodzę z własnym kubkiem z kawą z mlekiem...

sobota, 25 października 2014

Potrzebuję odpoczynku!


To był szalony miesiąc. A dziś od bardzo dawna mogę w spokoju usiąść na moim fotelu z laptopem na kolanach i czytać kolejne inspirujące blogi. Czasami potrzebuje takiego resetu. Mam nadzieje, na wieczorny relaks. Na to, że będę mogła zrobić sobie musli, włączyć film, zapisać rozbiegane myśli na kartce papieru i zrobić coś dla siebie. Choćby miałby to być jedynie pomalowanie paznokci. Potrzebuję tego. Jestem ostatnimi czasy tak zabiegana, zestresowana, że w środę jak musiałam posiedzieć, bo kręgosłup odmawiał współpracy to się zastanawiałam kiedy ostatnio tak robiłam. Nie pamiętam, chyba jak miałam urlop ponad miesiąc temu. A teraz? Teraz wszędzie gdzieś biegam. Do pracy, na studia... Po pracy zawsze coś się znajdzie do zrobienia: a to sprzątanie, a to nauka albo trzeba pójść poprawić recepty do lekarza. Łapię się na tym, że do domu rodziców wpadam na chwilę, robię chaotycznie wszystko na raz i nie mam czasu ani pobiegać ani wyjść z Polą (psem) na spacer. Nie mam na to czasu. Chciałam iść na siłownie, ale nie mam czasu. Ale, ale. Tego przecież chciałam, tak? Chciałam studiować i pracować. Wiedziałam,że konsekwencją tej decyzji będzie brak czasu na cokolwiek. I mi się to podoba, tylko czasami mam ochotę po prostu usiąść i ponicnierobić. 


Podobno lepiej żałować, że się coś zrobiło niż żałować, że się nic nie zrobiło. Cieszę się, że spróbowałam i poszłam na studia, cieszę się, że poszłam na samą anglistykę bez zbędnych dodatków. Gdybym zmieniła zdanie i poszła na etnolingwistykę to bym poległa. Praca plus studia z języka angielskiego to wyzwanie a 3 języki to byłby hardcore.


Jestem zmęczona i źle sypiam, ale nie będę narzekać i odreagowywać swoich emocji na innych. Daję z siebie 200% normy w pracy, na studiach się rozkręcam już do 100%, nie lubię jak mi ktoś utrudnia pracę celowo/niecelowo nie interesuje mnie to, ja mam zrobić swoje. Szanuję pracę innych, ale wymagam, żeby ktoś szanował też to, co ja robię. I nie jestem w stanie robić wszystkiego sama ani wszystkiego na raz. A czasami mam wrażenie, że tak właśnie jest...

niedziela, 21 września 2014

Leniwa niedziela

Spokojna niedziela, tego było mi trzeba po 6 intensywnych dniach! Po urlopie z pracy bym najchętniej nie wychodziła. Mamy gorący okres: przeziębienia, choroby i mnóstwo towaru. Miałam nawet nadgodziny. I pracującą sobotę, po której sprintem zrobiony delikatny make up, wskoczyłam w jedną z moich nielicznych, eleganckich kiecek, na stopy przywdziałam sandałki na płaskim obcasie. Ze 120 km drogi w obie strony zrobiło się ponad 160 km, bo jechałam z koleżankami ze szkoły i jako, że ja miałam najdalej to ja jechałam i to było najpiękniejsze popołudnie w tym miesiącu!! Ba, od ostatniego naszego spotkania miesiąc temu;) Ślub był piękny, Panna Młoda wyglądała pięknie, Pan Młody również. Ksiądz od razu "podbił moje serce" kazaniem. Po prostu było zajefajne ;P Rzadko to mówię, ostatnio tak stwierdziłam jakieś 8 lat temu, po Mszy w Sanktuarium w Ludźmierzu. Wróciłam padnięta i przeszczęśliwa! A dzisiaj odpoczywam po intensywnym tygodniu. Kawa, kalendarz i pamiętnik (posiadam i często w nim piszę, i traktuję jako terapie, miejsce wylewania żalu, łez i radości, by nie zapomnieć chwil dobrych i złych) są niezastąpione. A i tak siedzę przy komputerze... 

środa, 20 sierpnia 2014

We can make it if we try;)


                Już nie raz pisałam, że uwielbiam angielski. Pokochałam ten język w drugiej klasie liceum i tak mi zostało. Miałam lepsze i gorsze czasy w nauce tego języka. Do końca pierwszej liceum moje podejście ograniczało się do: byle zdać na 3 -4, byle mnie nie wzięła do odpowiedzi, a najlepiej, żeby mnie nie widziała, bo nie daj Boże zapyta albo będzie kazała przeczytać, napisać lub zrobić zadanie. Diametralnie zmienione podejście do angielskiego i ręka non stop w górze. Pamiętam taką sytuacje, gdy na pierwsze zajęcia przygotowujące do matury w szkole językowej Pani kazała mi zamknąć buzie, bo ona wie że ja to umiem i chciała sprawdzić innych wiedze. Miłe uczucie albo inaczej: miła odmiana. Dużo czasu, energii i bądź co bądź pieniędzy włożyłam w naukę najpierw do matury podstawowej, później do matury rozszerzonej i choć były momenty ciężkie to zawsze dobrze mi się tego języka uczyło.
                Nie wiem czy pisałam też o tym, że nie wyobrażam sobie, że będę tylko technikiem farmaceutycznym bez wykształcenia wyższego? W każdym razie jeśli nie pisałam to piszę teraz. Chcę iść na studia. Nie jakiekolwiek byleby mieć papierek, że jestem magistrem czegoś tam. Nie po to by rzucić obecną pracę. Ale po to by za 10, 20lat może jeszcze później powiedzieć, że mam wszystko czego chciałam: prace, wykształcenie i życie prywatne, o których marzyłam. Próbowałam już wielu rzeczy: matura początkowo z historii ( do tej pory nie wiem, co mnie podkusiło i co ja komu chciałam udowodnić…), dwa razy podchodziłam do matury z biologii rozszerzonej (z marnym skutkiem, niestety) a w Medyku intensywnie uczyłam się chemii i myśle, że jakby moja nauczycielka od chemii z liceum do której chodziłam wtedy na korepetycje dłużej nade mną „popracowała” to pewnie miałabym za sobą przynajmniej podejście do matury z chemii. Tylko, że to nie jest to. Ja mogę posłuchać o II wojnie światowej, film obejrzeć, rozwiązać zadanie z chemii, matematyki czy poczytać o roślinkach, zwierzątkach, gadach, płazach etc. Ale to jest chwila, moment. Podoba mi się to w chwili uczenia, ale nic dłużej. Z angielskim jest inaczej. Lubię się go uczyć, lubię słówka nowe, wypracowania i ciekawe teksty.
                Mam na koncie swej ścieżki edukacyjnej dostanie się na ochronę środowiska w Łodzi, inżynierię środowiska do Turku i epizod na filologii angielskiej z językiem rosyjskim w Koninie. I przyznaje: angielski wygrywa. Wiem, że studia to będzie 5 lat ciężkiej, solidnej i czasami męczącej pracy. Będzie ból, krew i łzy ;) (Może przesadziłam, ale łzy na pewno będą….). Ale lubie uczyć się angielskiego. I koniec.

                I wszystko byłoby idealne. Jest miłość do języka, są chęci, czas i możliwości. I są schody. Zawsze myślałam, że filologia jest w każdej szkole, tak jak pedagogika, zarządzanie i psychologia. I o ile z pedagogiką i zarządzaniem się nie pomyliłam o tyle z psychologią i filologią już tak. W Koninie jest sporo oddziałów zamiejscowych różnych uczelni. Ale tylko na PWSZ jest filologia angielska, tylko nie ma zaocznej. Tak więc zapisałam się na UAM w Poznaniu (wyniki jakoś tak w pierwszym tygodniu września), ale chciałabym do Kalisza się dostać (UAM ma zakład filologii angielskiej), ale nie wiem czy otwierają – na stronie Kalisza było kiedyś przekserowanie na główną UAM, ale teraz nie ma. Ewentualnie myślałam o Wyższej Szkole Studiów Międzynarodowych w Łodzi. Problem jest taki, że zjazdy owszem są coda tygodnie, ale piątek, sobota i niedziela. Z tego co widziałam na stronie to chyba 2 rok miał zajęcia głównie w piątki od 15 i soboty, a w niedziele dwa bloki. Jak dla mnie odpada. Pracuję do 15, a co drugi piątek do 19, więc sorry. Zostaje mi UAM, ale muszę dowiedzieć się czy są co dwa tygodnie w sobote i niedziele czy co tydzień i piątki też. Już zapłaciłam opłatę rekrutacyjną, więc jeśli się okaże, że Kalisz nie otwiera zaocznych, filologia angielska jest co tydzień w Poznaniu to są jeszcze dwie możliwości. Uwaga, uwaga: filologia, specjalność rosyjska (jeżeli rosyjski od podstaw i dogodne terminy zjazdów – wchodzę w to! Oraz akustyka, specjalność protetyka słuchu – może być ciekawe, wiem, że to nie angielski, ale trudno). Będę dzwoniła jeszcze jutro do Łodzi Społeczna Akademia Nauk i w Poznaniu Wyższa Szkoła języków Obcych. A jak nie, to do końca tygodnia ogarnę Stolicę. Jak będę wiedziała co i jak to na pewno napiszę. Liczę, że wszystko wyjaśni się do połowy września.

P.S. Patrzyłam jeszcze przed chwilką dosłownie na strone internetową Wyższej Szkoły Języków Obcych w Poznaniu, niestety, ale anglistyka jest co dwa tygodnie piątek, sobota i niedziela;/ Ale bardzo mi się spodobał opis etnolingwistyki i lingwistyki stosowanej. Na pewno jest rekrutacja na UAM na etnolingwistykę i nawet spisałam sobie numer żeby się dowiedzieć co i jak, ale bałam się, że to jakieś dziwolągowate języki będą, a tu na WSJO jest angielski + arabski lub hindi + niemiecki lub hiszpański. Całkiem przyjemnie;)

sobota, 16 sierpnia 2014

Życie bez glutenu - początki


Szesnasty dzień na diecie bezglutenowej. Nie chce pisać jak się czuje, bo jak napisze, że dobrze to się może zepsuć, a źle nie mogę napisać, bo to jest nie do końca prawdziwa odpowiedź. Muszę dać czas mojemu organizmowi. Jest mi lepiej niż po rzeczach z pszenicą to fakt, ale. No właśnie, ale żeby mieć 1000% pewności, że to jednak gluten jest winien moich dolegliwości musi chyba minąć jeszcze trochę.
Może po kolei. Już w zeszłym roku jak zaczynałam zabawę z lekarzami to moja lekarka rodzinna mi się pytała czy miałam kiedyś celiakie. I to nie dawało mi spokoju, kilka tygodni później zrobiłam jedno badanie, drugie na celiakie i nic nie wykazało. Co prawda pierwsze rzeczy z których zrezygnowałam były typowo pszenne: biały chleb, makaron, panierowane, smażone mięsa. We wszystkich jest spora dawka glutenu. Przełomem był Nowy Rok, jak już nie mogłam nic jeść. Po wszystkim źle się czułam. Jeszcze bardziej zaostrzyłam diet, ale niestety dolegliwości nie ustąpiły. Trochę jestem przyparta do muru z tą dietą, bo już chyba tylko to mi zostało. Wiem, jestem farmaceutką i może nie powinnam tak mówić, ale nasza służba zdrowia kuleje. Zwłaszcza jeśli chodzi o opiekę lekarską. Nie dość, że za gastroskopią i kolonoskopią czeka się dużo czasu, większość badań robiłam prywatnie, ani rodzinna, ani chirurg –gastrolog państwowo, ani gastrolog prywatnie nie zlecali badań typu pasożyty, alergie pokarmowe, Panie Boże o czym ja piszę oni nawet nie dali mi skierowania na badanie krwi podstawowe! Od rodzinnej dostałam skierowanie na USG brzucha, od chirurga – gastrologa na kolono i gastroskopie, a gastrolog prywatnie spławił mnie po 2 wizytach, twierdząc, że to na pewno zespół jelita drażliwego, a jak nadal będzie bolało to proszę przyjść na czczo 5-6 godzin i zrobimy badanie, nawet nie raczył poinformować mnie które. A wypadałoby, ponieważ gastroskopia czy kolonoskopia, każde z nich po ok. 500zł prywatnie. Ostatecznie i tak zostałam przy chirurgu. Na ostatniej wizycie powiedział, że jak to nie pomoże to będziemy myśleć dalej. Chodzę regularnie do niego, co miesiąc. Badanie też miałam szybciej, bo moja ciocia z nim pracuje. Nie ukrywajmy, jakby nie to to badania miałabym najwcześniej pół roku od zapisania się. Jeśli ktoś to czyta, to nie wiem, ale może powinnam iść do niego prywatnie, żeby zaczął porządną diagnostykę? A nie trochę tak na oślep? Jak sądzicie, bo ja już sama nie wiem….
A wracając do głównego tematu: Dieta bezglutenowa. Całe szczęście żyjemy w XXI wieku, wszystko poszło do przodu, mamy dostęp do niemal wszystkiego. Przygotowania do diety rozpoczęłam na klika dni przed rozpoczęciem diety. Przeszłam się po supermarketach w poszukiwaniu jedzenia, po piekarniach, wpadłam do zdrowej żywności, poczytałam w Internecie o tym. Jak mi poszło? Mam w swoim mieście kilka supermarketów. Zacznę od tego, że w : Polomarkecie, Biedronce, Kauflandzie nic nie znajdę. Chyba, że źle szukam albo musiałabym spędzić więcej czasu. Ale wierzcie mi nie to, że nie mam na to czasu, chęci czy nie wiem czego tam jeszcze, nie z lenistwa, po prostu to jest męczarnia, tortura. Ja lubię jedzenie, nie wszystko, ale lubie, więc jak mam iść do takiego Polomarketu i przeglądać moje ulubione rzeczy czy przypadkiem nie ma tam innej mąki niż pszenna i na robić sobie ochoty na te rzeczy to ja dziękuję. Dla mnie to będzie niewyobrażalny ból jak wezmę swoją ukochaną milkę i zobaczę napis: Produkt może zawierać gluten etc., produkt zawiera gluten, albo mąka pszenna w składzie na pierwszym najdalej na drugim miejscu. I ulubiony produkt wraca na półkę a ja choć chciałabym zjeść to nie mogę. Nie chcę się tak katować. Ostatnio moimi supermarketami są: Carreforur (ma dwa regały ze zdrową żywnością), Lidl (mają niektóre produkty bezglutenowe, można też dostać wędliny bez glutenu), Netto (tu jedynie znalazłam parówki i jeszcze jakieś mięso, ale nie jestem mięsożerna aż tak bardzo). Rossmann mnie też miło zaskoczył ( ostatnio kupiłam murzynka, ale jeszcze nie zrobiłam, jest też chleb, jakieś słodycze),natomiast sklep ze zdrową żywnością mnie rozczarował, bo myślałam, że dostanę więcej. Na chleb czekam drugi tydzień;/ W ogóle najgorzej z pieczywem, bo chleb tostowy na początku nie jest smaczny, ale później już lepiej. W ubiegły piątek byłam na spotkaniu z koleżankami w Koninie i będąc w Rossmannie czy Carrefourze zaopatrzyłam się trochę, nie miałam dużo czasu bo byłam z A. Ale za to jej przypomniało się, że w tzw eklerku (sorry, ale nazwa sklepu jest zbyt skomplikowana by ją zapamiętać….) jest dobrze zaopatrzony dział ze zdrową żywnością. I miała racje, dla mnie bezglutenowca to był RAJ! Wszystko, co tylko bym chciała! Kupiłam mąkę gryczaną, bo tylko tam była dostępna. Chleb powszedni, który smakował jak trociny, drożdże sypkie. I tak po ponad tygodniu poszukiwań składników, można było upiec chleb bezglutenowy! Wcześniej jadłam chleb razowy, ale po tygodniu mój żołądek się buntował i już mnie po nim bolał i miałam mdłości. Teraz wciąż szukam idealnego przepisu na bezglutenowy chleb, ale jak to bywa w przypadku diet wszelakich, bułeczki i chleb wieloziarniste były lepsze! Ale nie ma zmiłuj, twardym trzeba być a nie „Miętkim”, więc dwa tygodnie nie jem bułek, może spróbuje bezglutenowych. Od ponad roku, może nawet już półtora roku nie jadłam tostów. Jak będę miała urlop to na pewno spróbuje. Niestety, bez sera (bo to też nie działa na mój brzuch najlepiej), ale z bezglutenową polędwicą i odrobiną keczupu to na pewno. Mam nadzieje, że smażone mi nie zaszkodzi, bo takowe już 8 miesięcy temu odrzuciłam…

Ciężko jest być na tej diecie. Na blogu eksperymentalnie.com przeczytałam, że dla autorki to jest/była największa kara za grzechy, które nie popełniła. Ma racje, też tak czasami czuje. Ile można jeść to samo? Ja jestem na początku diety, więc jeszcze nie wiem na co mogę sobie pozwolić a na co nie. Chodząc po tych sklepach i pytając się np. pań na kasie czy w dziale wędliniarskim miałam wrażenie, że mają mnie za wariatkę. I po którymś z kolei sklepie z takim wrażeniem i odpowiedzią „nie ma”, „pani sobie sprawdzi tam” miałam ochotę płakać. Teraz się zrobiłam trochę cwańsza i jak mam zamiar kupić polędwice to czytam skład każdej napotkanej. Zapamiętuję co gdzie i za ile mogę kupić i czy jest dostępne cały czas czy też na zamówienie, albo trzeba pojechać 30 km jak w przypadku mąki gryczanej. Czasami udaje się coś zamówić w sklepie,  a czasami obejść się smakiem. Wygląda jednak na to, że dieta bezglutenowa będzie kontynuowana (lekarz jak na razie zgodził się na miesiąc próbny, bo przy tej diecie można schudnąć, a ja jestem wystarczająco chuda, mam niedowagę, więc sama nawet boje się i kontroluję, żeby zbytnio nie schudnąć). Przy diecie bezglutenowej u osoby wierzącej, katoliczki nie sposób nie wspomnieć o kwestii takiej jak Komunia święta. Otóż, dla mnie to nie był problem, bo czułam się gorzej po komunikantach w zeszłym roku i zwyczajnie nie przystępuje do Komunii, gorzej z opłatkiem wigilijnym, bo co tu zrobić w Wigilię? Można zamówić u siebie w parafii albo w sklepie internetowym. Znalazłam nawet jeden i  to bardzo dobrze zaopatrzony. Wraca mi wiara, że będąc na diecie nie padnę z głodu;) Wbrew pozorom jest co jeść, tylko czasami trudnodostępne.

środa, 2 lipca 2014

Dwa lata później...

Swoje życie osobiste próbuje po raz kolejny ułożyć. Żaden klocek do siebie nie pasuje. Tyle sprzeczności. Już  lepiej niż rok temu, gdy zapadłam w jakiś dziwny marazm zimowo-wiosenny. Ale nie mogę się we wszystkim odnaleźć. Zwłaszcza w sferze uczuć. Boje się, uciekam i nie pozwalam nikomu zbliżyć się do mnie. Jak czuje, że ktoś przekracza magiczną, niewidzialną granicę to wtedy ja wymykam się i znikam. Mam niemal 23 lata, słyszę powinnaś mieć chłopaka, założyć rodzinę, ja w twoim wieku miałam już dziecko roczne, dwuletnie etc. Krew mnie zalewa, bo ja nie chce! Zostałam nazwana Królową Lodu przez kuzynkę, bo nie mam chłopaka. A to jest tak jakbym nie miała uczuć. W pracy mówią, że jestem twarda psychicznie. To prawda, nie pokazuje uczuć na zewnątrz, do chorób podchodzę medycznie, chyba, że ktoś z bliskich mi osób choruje poważnie. Dzieci naprawdę chore, takie, które męczy bardzo grypa czy choroby wieku dziecięcego oraz z wadami wrodzonymi siłą rzeczy wzbudzają moje współczucie i uczucia i nie ma znaczenia, że ja nie chce mieć własnych dzieci. Nie płacze publicznie od ponad 5 lat. Nie zobaczysz moich łez. Płaczę w „poduszkę”, nie lubię okazywać uczuć, z prostej przyczyny: zawsze jestem tą, która wysłuchuje, a gdy ja chcę się wyżalić to nie ma już tej osoby, bo brak czasu. Powraca, gdy ona znowu musi się wygadać. Tak jak było w przypadku D. Swoją drogą, w zeszłym roku widziałam się z nią dwa razy. Raz w połowie sierpnia jak sama chciała się spotkać i gadała głównie o sobie oraz drugi raz w sylwestra czy też tuż przed sylwestrem przez przypadek w aptece. Była chyba od świąt, no ale nie miała czasu napisać. Cóż… A jeśli chodzi o facetów to wciąż mam w głowie Wicia, mimowolnie porównuje ich. Wiciu był moim kolegą. Tylko i wyłącznie. Zmarł 5 i pół roku temu, ale chyba dopiero po 5 latach pogodziłam się z tym, że zmarł. Ale nie na tyle, by przestać stawiać go sobie za wzór faceta, z którym chcę spędzić resztę życia i żeby był ojcem moich dzieci. Jedynym wyjątkiem był J., tylko teraz wychodzą na światło dzienne takie rzeczy o nim, że nie wiem co ja w nim widziałam. Pierwsze wrażenie jednak nie myli. W przypadku D. mnie nie myliło (po pierwszej klasie liceum chciałam się przez nią przenieść do innej szkoły…) i tak samo w przypadku J. gdy początkowo miałam go za popaprańca, który się wywyższa, co to nie ja. Nie zmieni a to faktu, że gdy się już w nim zakochałam (tak, ja się zakochałam) to był dla mnie jak istotą nadprzyrodzoną, bez wad za to same ochy i achy. Niestety, ale był jedynym facetem, o którym pomyślałam, że mogłabym mieć z nim rodzinę. Pierwszy raz w życiu widziałam siebie w białej sukni, jako matkę i żonę. On na to nie zasługiwał. Zresztą to nie jest ważne. Rok temu o tej porze, pisałam, że nie wiem jak to się potoczy, czy go straciłam. To już koniec, nie ma już żadnego uczucia. Cieszę się, że miałam możliwość pomyśleć o sobie w inny sposób. Nie tylko praca, praca i dla odmiany praca. Aa i angielski jeszcze do tego. Był miłą odmianą.
Właśnie praca i angielski: najważniejsze aspekty mojego życia. Za 4miesiące będę pełnowartościowym pracownikiem. Bardzo lubię swoją pracę. Nie jestem ekspertem, wciąż się uczę. Łapię się, że mało wiem, że koleżanki wiedzą więcej. Tylko, że one mają kilka – kilkanaście lat praktyki za sobą. A ja bym chciała mieć ich wiedzę i doświadczenie po nieco ponad półtora roku. Naiwna… Drugi to angielski. Już nie raz mówiłam, że kocham ten język i nie wyobrażam sobie, że kiedyś przestane się go uczyć. Maturę zdałam, co prawda mogło być lepiej, bo tylko 43%, a ciągle słyszę, że to dobry wynik i np. A. stwierdziła, że ona by nie zdała, a wynik jest super…. Za dużo czasu, serca i pieniędzy w to włożyłam. Matura nie odzwierciedla postępu jaki zrobiłam. Widzę różnicę między tym jak zaczynałam i byłam zielona, a końcem, gdzie parafrazy zdań przychodziły mi tak naturalnie jak na przykład obliczenia potrzebne do zrobienia maści czy roztworu na skóre z antybiotykiem.

Przez ten rok dużo więcej było o kosmetykach niż wcześniej. Projekt DENKO zawojował moją łazienką i dobrze, bo dużo zużywam, nie leży i nie terminuje się to wszystko. Teraz mój kosmetyczny odwyk trwa w najlepsze i dobrze – pozbędę się zbędnego balastu J Chciałabym, żeby jednak mniej było o kosmetykach a więcej ogólnie, o tym co czuje, myśle. Te wpisy odnośnie mojego życia pokazały mi ile się zmieniło. Przez pierwszy rok było tylko staż, praca, angielski. Teraz, kiedy moje życie jest w miarę stabilne, przez większą część mojego ostatniego roku moje życie wyglądało tak, jak tego bym chciała (pomijając kwestie mojego zdrowia, które szwankuje. Zaraz rok minie a ja nie mam konkretnej diagnozy. Jest tylko leczenie objawowe, dieta i kilka hipotez). Żyłam angielskim i pracą. Nie ma miejsca na uczucia, czy myślenie o przeszłości, o niewłaściwych osobach. Chcę by tak wyglądał mój przyszły rok. Chcę zacząć studia i żyć tylko nimi i pracą. Tak jest łatwiej. Wiem, że kiedyś obudzę się z ręką w nocniku. Sama, bez rodziny, najbliższych przyjaciół. Na przyjaciółce się zawiodłam i chyba drugi raz już bym komuś tak nie zaufała. Na matkę i żonę się nie nadaję, a dzieci to właściwie mieć nie chcę. Chcę spokoju i stabilizacji a to mi daje angielski i apteka.