wtorek, 2 października 2012
Z życia studentki: dzień adaptacyjny.
Mam gdzieś taki dzień adaptacyjny! Mam totalnie dosyć. Ok, jeżeli to komuś z mojej rodziny sprawi frajdę to proszę: ciężko jest dojeżdżać i studiować. Może lepszy byłby akademik. Po tym, co zobaczyłam na planie to nawet nie mam po co jechać jutro. Szkoda czasu i kasy na dojazd. Poważnie zastanawiam się czy nie zrezygnować. Mam tak beznadziejny plan,że gorzej już być nie może. Weźmy takie jutro: mam godziny rektorskie od tam chyba 9:30 do 13. Miło, szkoda tylko, że od 13 mam półtora godzinne coś, kolejne półtorej godziny czekam, by pójść na półtora godzinny wykład. Środa: mam na 8, wykład 45 min, do 15:20 mam wolne,po czym 1,5h wykład. Czwartek: czwartek by nie był zły, ale zajęcia do 12, i wieczorkiem ukochana piłka siatkowa. Super. Najlepiej mi się podoba poniedziałek i piątek. w poniedziałek dwa wykłady/cwiczenia do 11, w piątek wolne. Zwariuje. Jak nic zwariuje.
Ten facet z apteki miał dzwonić dzisiaj - nie dzwonił. W czwartek oczywiście okazało się, że nie może. Szpital milczy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz