Drugi
dzień urlopu a ja nie idąc do pracy czuję się dziwnie. Jakbym popełniła ciężką
zbrodnie przeciwko ludzkości. Wiem, że ten urlop mi się należy i od
października może być mało czasu na odpoczynek, ale chyba popadam w pracoholizm…
W piątek byłam na drugiej zmianie, więc jakby nie było od soboty mam wolne.
Taa, w sobotę i wczoraj byłam na chwilkę w pracy, a dzisiaj ledwo się powstrzymuję,
żeby tam nie iść. Mało tego już był telefon, gdzie co leży. Ja zwariuje z
nicnierobienia. Jak nic.
A żeby
tak się nie stało to chcę wypocząć maksymalnie, ale że ja nie potrafię tak
długo, więc zajmuję ręce czym się da. W sobotę posprzątałam cały swój pokój, w
niedziele uzupełniłam zeszyt recepturowy (praca na urlopie ;P), wczoraj głównie
biegałam po lekarzach by mi poprawili recepty i byłam na Mszy jednocześnie za
Ojczyznę i za mojego wuja. A dziś od rana sprzątam. Chciałam jeszcze zająć się
moim komputerem i blogiem, bo w końcu mam czas i nie ma wykrętów pracą czy
angielskim. Mój blog trzeba „odkurzyć” a na komputerze zrobić porządki, bo się
chaos wkradł. Nie mniej jednak zrobiłam też porządki w kosmetykach.
W związku
z nadejściem wiosny postanowiłam iść na kosmetyczny odwyk. Miałam sporo
kosmetyków i wcale nie chciałam, aby tak było dalej a już tym bardziej nie
chciałam by moja kolekcja rosła w siłę. Kosmetyki były wszędzie: w pudełku ozdobnym
przeznaczonym na kosmetyki, które mają długą datę i mogą być zużyte dużo później,
na półce ławy, w szufladzie komody i oczywiście wszędzie w Łazience, z której
właściwie wychodziły. Później, po zrobieniu konkretnego porządku wiele
zniknęło, dużo starałam się wykańczać. Co mi nie odpowiadało pod jakimś względem
oddawałam komuś. I tak doszłam do stanu, który mam teraz. Niby jak patrzę na
pierwsze zdjęcie z marca, wydaje mi się ,że mam tego wszystkiego mniej. W
liczbach niestety nie jest mniej. Cieszę się, że ubyło mi balsamów do ciała,
preparatów do mycia twarzy i demakijażu, do rąk, nawet tak „nierotujące”
ostatnimi czasy jak kremy do rąk stopniały. Przyrosło za to kolorówki. I to
jest chyba ten słaby punkt, który zaważył o wyniku. Jest sporo produktów, które
wystarczą mi na kilka użyć, ale do zdjęcia musiały się ładnie ustawić. Detoks
trwa nadal. I będzie trwał przynajmniej do pierwszego dnia wiosny w przyszłym
roku. Powód jest banalny: motywuje mnie bym przemyślała dwa razy nim coś kupie.
Zyskuje miejsce, pieniądze i święty spokój. Nic mi nie leży, nie terminuje się
a ja nie mam wyrzutów sumienia, że kupiłam / dostałam i połowa ląduje w koszu,
bo jest po terminie ważności. Podobnie jest z projektem DENKO, ale o tym już
wspomniałam. To jest też taka mała terapia, kupowałam, bo ktoś miała, bo tanie czy
promocja. Teraz wiem, co mam, co zużyłam i jak mi się zmieniają kosmetyki.
Podoba mi się ten projekt, jutro najdalej pojutrze wrzucę kolejny projekt DENKO
i słowem nie będę wspominać o kosmetykach, w końcu to nie jest blog
kosmetyczny. I czas ustalić zasady: o kosmetykach będę pisała co dwa miesiące w
ramach tego projektu i okresowo o postępach detoksu.
Teraz w kolejnych DENKACH może
pojawić się więcej produktów do rąk, paznokci i włosów., bo rzecz jasna dalej
walczę z rozdwajającymi się paznokciami, ręce mi pękają w chłodniejsze dni i po
dłuższym kontakcie z wodą. A na domiar złego, moje włosy bardziej przypominają
siano niż włosy, więc skupie się teraz na poprawie ich kondycji…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz