Jak
pragnę Nobla oszczędzanie nie jest moją mocną stroną. Od około dwóch lat staram
się zbierać paragony, zapisywać wydatki w każdym miesiącu i podsumowywać.
Niestety, ale mam skleroze i o ile zbieram wydatki to np. takie mniejsze
wydatki jak lody we wakacje umykają mi. Ale najważniejsze, że praktycznie 99%
paragonów mam. Jednak co z tego? Zawsze rozczulam się, że O Matko z Ojcem ile
wydałam, przysięgam, że następny miesiąc będzie lepszy i mniej wydam, a tak
naprawdę nic się nie zmienia. Nawet dziele na grupy swoje wydatki:
I.
Ciuchy – tutaj różnie, czasami zero a czasami
się coś pojawia. Jak idę na „odzieżowe zakupy” to już musi być. Największy
przestój mam zimą i jesienią oraz wczesną wiosną – jestem zmarzluchem i
leniwcem, nie chce mi się marznąć i przebierać.
II.
Leki – tu też różnie. Zależy czy lekarz mi
zmienia leki czy po prostu mam przedłużenie recepty. Czasami są wydatki
nadprogramowe, czyli sezonowe np. przeziębienie.
III.
Kosmetyki – i tu jest masakra. Zawsze sumy mnie
przerażają. Najwięcej obiecuje sobie przy tym punkcie. A i tak średnio mi
wychodzi oszczędzanie na tym polu. Po projektach DENKO, detoksie kosmetycznym
moje zapasy zmalały. I to mocno. Postanowiłam też wrócić do sprawdzonych produktów.
Jeżeli coś mi się skończy a nie będę miała w zapasie to właśnie taki produkt
kupie. Sprawdzony.
IV.
Książki, gazety – i tu się rozszalałam.
Zazwyczaj kupowałam Joya, glamour lub cosmopolitan czy jakaś kobiecą. Ale to
bez sensu, bo przejrzę i wyrzucę, dobre na chwile. A niektóre gazety mają
wiecej reklam niż sensownej treści. Jednak z tym trzeba skończyć. W czasie
porządków odnalazłam ładną „górkę” gazet, które przejrzeć trzeba. Natomiast
książki bardzo lubię i zawsze wybieram tytuły, które się ciekawie zapowiadają.
V.
Jedzenie – tu też zależy od miesiąca. Czasami są
tylko drobne rzeczy, np. butelka wody czy batonik, innym razem parówki, drób
czy ryby. Zależy. Ogólnie dieta bezglutenowa do tanich nie należy, ale też nie
szaleje.
VI.
Pozostałe – Misz masz, wszystko i nic. Karma dla
zwierząt, jakieś długopisy czy zeszyt, paliwo, opłaty, karty doładowania do telefonu… Też
zależy od miesiąca.
VII.
Angielski/ hiszpański – Ciężko powiedzieć jak
będzie od marca. Zakładam, że na razie nie będę chodziła, więc oszczędzę. Wychodziło
mi ok. 280 zł za 4 lekcje angielskiego i 4 hiszpańskiego. Wiadomo, teraz inne
priorytety i nawet teraz nie mam tylu godzin, bo nawet bedąc na L4 zdarza się,
że mam na głowie inne rzeczy jak badania, wizyty lekarskie, domowe obowiązki,
częste odwiedziny znajomych…
O i to są stałe elementy. A żeby
oszczędzić to zawsze obiecuję ciąć wydatki. Teraz też. Historia zatacza koło. Przez
ostatnie 4 lata byłam w stanie oszczędzić na dwa urlopy w Grecji, nowego
laptopa, wszelkie formy nauki języków: pół roku studiów, korki etc. A teraz
jeszcze na wyprawkę. Z tego jestem dumna. Pewnie w tej kwestii by się jeszcze
coś znalazło. Teraz załamało mnie OC. Panie Boże, poszaleli. Rozbój w biały
dzień, że w 2017 zapłace jeszcze raz tyle co w latach ubiegłych… Nie załamałabym
się aż tak gdyby nie inne wydatki, nowe i już stałe, a na macierzyńskim
wiadomo, nie jest 100% płatne, bo wybieram opcje 80% przez rok, a nie pół roku
100% i drugie pół 60%. Tak więc dopiero przede mną prawdziwe wyzwanie w
finansach. Mam tabele wydatków, którą
regularnie wykorzystuję. Przepraszam bloggerów, którzy udostępniają na swoich
stronach materiały do pobrania w formie tabel wydatków itp. Niestety, nie mogę
się odnaleźć w nich i stworzyłam swoją wersje J
W oszczędzaniu na wyprawkę miałam konkretny cel: 3 000 zł do końca lutego.
Powiem tyle, jestem na bardzo dobrej drodze w realizacji i zmierzam ku końcowi J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz