czwartek, 27 listopada 2014
wtorek, 11 listopada 2014
W dniu urodzin najbardziej dziękuje facebookowi - pamięta za wszystkich znajomych!
Przysięgam, że bawi mnie facebook w dniu moich urodzin!!Dzisiaj FB miałam w drugiej zakładce i już po godzinie miałam 2 życzenia. Mam 50 na chwilę obecną z czego kilka od osób, które nawet głupiego cześć na ulicy mi nie mówią! Zastanawiałam się czy nie zablokować przypomnienia o urodzinach, nawet przyblokowałam, ale odblokowałam. W tak dobijający dzień (nie lubie urodzin, życzeń składanych bo trzeba) trzeba się z czegoś pośmiać. W tym roku i tak jest nieźle, zazwyczaj było tak, że prawie połowa osób składających życzenia w realu nie zna lub udaje, że Cie nie zna. Także, jest postęp. Na niektóre życzenia bardzo liczyłam i nie zawiodłam się (dziękuję J., R. i S. i nie wiem który z nich bardziej mnie zadziwił życzeniami), a na niektórych liczyłam i zawiodłam się (no, to powinna być już kwestia przyzwyczajenia - D.), jednak lepsze były czasy gdy FB nie przypominał a telefon mimo to stale brzęczał. Szkoda, że te czasy minęły.
Dzisiaj trochę podsumowań i rozliczeń dokonałam. Czego sobie życzę? Pracy, pracy i samych 5.0 na zaliczeniach na studiach. Aa i zdrowia, bo to bardzo istotne.
Książkę zakupiłam na WA UAM za 15 zł, przeczytam ok czerwca, a kosmetyki na rossmannowej promocji 1+1 |
Laurka od mojej I. :) w środku życzenia |
Plus kwiat i słodycze od odważnych, bo jak to moja kuzynka M. stwierdziła, nie wiadomo co mi kupić. Prawda, ja czasami do niej chodzę z własnym kubkiem z kawą z mlekiem...
sobota, 25 października 2014
Potrzebuję odpoczynku!
To był szalony miesiąc. A dziś od bardzo dawna mogę w spokoju usiąść na moim fotelu z laptopem na kolanach i czytać kolejne inspirujące blogi. Czasami potrzebuje takiego resetu. Mam nadzieje, na wieczorny relaks. Na to, że będę mogła zrobić sobie musli, włączyć film, zapisać rozbiegane myśli na kartce papieru i zrobić coś dla siebie. Choćby miałby to być jedynie pomalowanie paznokci. Potrzebuję tego. Jestem ostatnimi czasy tak zabiegana, zestresowana, że w środę jak musiałam posiedzieć, bo kręgosłup odmawiał współpracy to się zastanawiałam kiedy ostatnio tak robiłam. Nie pamiętam, chyba jak miałam urlop ponad miesiąc temu. A teraz? Teraz wszędzie gdzieś biegam. Do pracy, na studia... Po pracy zawsze coś się znajdzie do zrobienia: a to sprzątanie, a to nauka albo trzeba pójść poprawić recepty do lekarza. Łapię się na tym, że do domu rodziców wpadam na chwilę, robię chaotycznie wszystko na raz i nie mam czasu ani pobiegać ani wyjść z Polą (psem) na spacer. Nie mam na to czasu. Chciałam iść na siłownie, ale nie mam czasu. Ale, ale. Tego przecież chciałam, tak? Chciałam studiować i pracować. Wiedziałam,że konsekwencją tej decyzji będzie brak czasu na cokolwiek. I mi się to podoba, tylko czasami mam ochotę po prostu usiąść i ponicnierobić.
Podobno lepiej żałować, że się coś zrobiło niż żałować, że się nic nie zrobiło. Cieszę się, że spróbowałam i poszłam na studia, cieszę się, że poszłam na samą anglistykę bez zbędnych dodatków. Gdybym zmieniła zdanie i poszła na etnolingwistykę to bym poległa. Praca plus studia z języka angielskiego to wyzwanie a 3 języki to byłby hardcore.
Jestem zmęczona i źle sypiam, ale nie będę narzekać i odreagowywać swoich emocji na innych. Daję z siebie 200% normy w pracy, na studiach się rozkręcam już do 100%, nie lubię jak mi ktoś utrudnia pracę celowo/niecelowo nie interesuje mnie to, ja mam zrobić swoje. Szanuję pracę innych, ale wymagam, żeby ktoś szanował też to, co ja robię. I nie jestem w stanie robić wszystkiego sama ani wszystkiego na raz. A czasami mam wrażenie, że tak właśnie jest...
niedziela, 21 września 2014
Leniwa niedziela
Spokojna niedziela, tego było mi trzeba po 6 intensywnych dniach! Po urlopie z pracy bym najchętniej nie wychodziła. Mamy gorący okres: przeziębienia, choroby i mnóstwo towaru. Miałam nawet nadgodziny. I pracującą sobotę, po której sprintem zrobiony delikatny make up, wskoczyłam w jedną z moich nielicznych, eleganckich kiecek, na stopy przywdziałam sandałki na płaskim obcasie. Ze 120 km drogi w obie strony zrobiło się ponad 160 km, bo jechałam z koleżankami ze szkoły i jako, że ja miałam najdalej to ja jechałam i to było najpiękniejsze popołudnie w tym miesiącu!! Ba, od ostatniego naszego spotkania miesiąc temu;) Ślub był piękny, Panna Młoda wyglądała pięknie, Pan Młody również. Ksiądz od razu "podbił moje serce" kazaniem. Po prostu było zajefajne ;P Rzadko to mówię, ostatnio tak stwierdziłam jakieś 8 lat temu, po Mszy w Sanktuarium w Ludźmierzu. Wróciłam padnięta i przeszczęśliwa! A dzisiaj odpoczywam po intensywnym tygodniu. Kawa, kalendarz i pamiętnik (posiadam i często w nim piszę, i traktuję jako terapie, miejsce wylewania żalu, łez i radości, by nie zapomnieć chwil dobrych i złych) są niezastąpione. A i tak siedzę przy komputerze...
środa, 10 września 2014
Inspiracje: wnętrza (2)
Dzisiaj kolejna porcja zdjęć z wnętrzami, które mnie w pewien sposób inspirują i staram się zawsze coś "przemycić" do swojego pokoju w realu. Lubie takie wnętrza jak poniżej. Nie musi być nowocześnie, "na bogato", byleby były przytulne, jasne i funkcjonalne.
Dzisiaj tylko te 9 zdjęć i mało treści, bo zabieram się za porządek na laptopie. Kiedyś trzeba ogarnąć ten chaos :)
poniedziałek, 8 września 2014
projekt DENKO #8
Wiem,
wiem miało być wcześniej, ale nie było czasu. Na urlopie zamiast siedzieć i
wypoczywać to ja latam jak kot z pęcherzem i załatwiam wszystkie sprawy, które
nie miałam kiedy załatwić przed urlopem pracując i zapewne nie zrobiłabym tego
po powrocie z urlopu. Ale bez zbędnych wstępów: Projekt DENKO
1. LACTACYD PHARMA – PŁYN GINEKOLOGICZNY
ULTRA DELIKATNY – Nigdy nie dodawałam płynów do higieny intymnej, ale
teraz zmiana, będą. Niekwestionowanym królem wśród tego typu preparatów jest Ziaja
Intima. Ten nie był zły, ale Ziaja najlepsza.
2. BEBEAUTY PŁYN MICELARNY –
najlepszy ever. Żadne tam Tołpy, Vichy czy nie wiem co tam. Owszem tamte też są
dobre, ale pare razy droższe, a po co wydawać Fortune jak można mieć dobry w
niższej cenie.
3. ISANA KREM POD PRYSZNIC – lubię
te żele/kremy pod prysznic. Są tanie i dobre, ten mnie nie podrażniał i nie
wysuszał. Od czasu do czasu będę po nie sięgała.
4. PHARMACERIS PH C DRENUJĄCY PEELING
MYJĄCY – Mój ideał. Ziaja też była ok., ale ten ma tą przewagę, że jest
wydajny. Po cichu liczyłam, że wydenkuję go już w maju, ale dopiero w lipcu się
skończył. Super, celulitu mi nie zmniejszył, bo za bardzo nie ma czego. Nie to
że nie mam celulitu, ale jest niemal niewidoczny. Używałam go raczej przed
depilacją i sprawdzał się świetnie.
5. ACERIN PŁYN NA ODCISKI – jak farmaceutka
uważam, że jest jednym z lepszych o ile nie najlepszy. Pod warunkiem, że
wymoczymy nogi i sumiennie dwa razy dziennie przez kilka dni będziemy malować
by później znów wymoczyć padalca (czyt. odcisk). Mi tej sumienności zabrakło i
niestety, ale nawraca.
6. KALLOS LATTE MASECZKA DO WŁOSÓW-
kiedyś poratowała moje włosy, ale teraz coś mniej. Może widocznie moje włosy
potrzebują mocniejszego nawilżenia? Robiłam dwa miesiące temu ombre i niestety,
ale końce mam tak zniszczone, że bardziej się nie da. W tej chwili od ponad
tygodnia nie prostuję włosów i trochę odżywają.
7. TOŁPA DERMO FACE PŁYN MICELARNY –
kupiłam, bo potrzebowałam czegoś mniejszego do domu rodziców by nie wozić wszystkiego
w tą i powrotem, ale zapach ma piękny, ale nie jest lepszy od biedronkowego.
8. L’BIOTICA ZŁUSZCZAJĄCA MASKA DO STÓP –
nie uwierzycie zgubiłam maskę nawilżającą. Autentycznie, tak jak przekładałam z
miejsca na miejsce, że nie wiem gdzie wsadziłam. Efekt tak dwa miesiące się
trzyma. Nie miałam mocno zgrubiałego naskórka, więc niewiele mi zeszło. W
pewnym momencie myślałam, że nic mi nie zejdzie, ale dopiero 8 dnia zaczęłam
się złuszczać jak jaszczurka bądź jak kto woli – wyglądało to jakbym miała
łuszczyce.
9. CECE COLOR SALON SZAMPON – czas na
buble totalne. Ten do takich należał. Umyłam nim włosy raz i wystarczyło bym
żałowała każdej złotówki na niego wydanej. Dzień po umyciu miałam włosy jakieś
tłuste, mokre. No wyglądały po prostu tak jakbym nie myła ich z tydzień.
10. TIMOTEI DEEP BRUNETTE SZAMPON – miałam
obawy kupując go, Ale nie do końca słuszne. Myje nim jak jadę do rodziców na
weekend.
11. MAXFACTOR, LOVELY LAKIERY DO PAZNOKCI –
maxfactor swego czasu ulubieniec, kupiłam go jakiś czas temu (ok. 2 lat) za 1
grosz przy zakupie tuszu do rzęs, niestety końcówka i to już taka, że źle się
maluje. Lovely – pomalowałam raz w zeszłym roku i jakoś do mnie nie przemówił –
dałam kuzynce.
12. EVELINE 3IN1 WYSUSZACZ, UTWARDZACZ I NABŁYSZCZACZ –
odpowiada mi. Rzeczywiście szybko wysycha, ma ładny połysk i nie odpryskuje lakier
tak szybko, no chyba że idę do pracy i sprawdzam towar to tak po godzinie mam
odpryski (nieistotne, że malowałam dzień wcześniej wieczorem)
13. DECUBAL – tu są głównie
przeterminowane i niewykończone produkty. Chciałam przełożyć ten intensive cream
i body cream do małego pojemniczka. Tylko tyle by mieć pod ręką coś na
wysuszenie, ale konsystencja już była nie bardzo i wywalam. Wszystkie opisałam
wcześniej.
14. BLANX WHITE SHOCK I HIMALAYA COMPLETE
CARE PASTY DO ZĘBÓW – blanx nie robił nic, ale cieszmy się, że nie
podrażniał. Natomiast himalaya to taka pasta całkiem ok., ale bez krzywd wyrządzonych
i bez szału. Pewnie wróce za jakiś czas.
15. VICHY I REXONA DEZODORANT W KULCE /
SZTYFCIE- Vichy – ulubieniec, ale reksony nie dałam rady zużyć do
końca, masakra. Ochrona jeszcze jak cie mogę, nie potrzebuję mocnej ochrony i
dlatego sobie można powiedzieć poradziła, ale po za tym straszna. Długo się wchłania
i czasami zostawiała ślady na ubraniach. Gdyby nie była w shinyboxie nie
kupiłabym jej.
16. FUSS WOHL DEZODORANT DO STÓP –
nigdy nie użyty, leżał ze dwa lata i postanowiłam go wywalić.
17. PRÓBKI – nie opisuje próbek, ale
oczywiście perełki były – Ziaja, Vichy bb krem.
To już koniec, nie ma już nic (w torbie). I wiadomość niemal z ostatniej chwili: przyjęli mnie na UAM na filologie angielską;)
wtorek, 2 września 2014
Kosmetyczne podsumowanie lata - detoksu ciąg dalszy..
Drugi
dzień urlopu a ja nie idąc do pracy czuję się dziwnie. Jakbym popełniła ciężką
zbrodnie przeciwko ludzkości. Wiem, że ten urlop mi się należy i od
października może być mało czasu na odpoczynek, ale chyba popadam w pracoholizm…
W piątek byłam na drugiej zmianie, więc jakby nie było od soboty mam wolne.
Taa, w sobotę i wczoraj byłam na chwilkę w pracy, a dzisiaj ledwo się powstrzymuję,
żeby tam nie iść. Mało tego już był telefon, gdzie co leży. Ja zwariuje z
nicnierobienia. Jak nic.
A żeby
tak się nie stało to chcę wypocząć maksymalnie, ale że ja nie potrafię tak
długo, więc zajmuję ręce czym się da. W sobotę posprzątałam cały swój pokój, w
niedziele uzupełniłam zeszyt recepturowy (praca na urlopie ;P), wczoraj głównie
biegałam po lekarzach by mi poprawili recepty i byłam na Mszy jednocześnie za
Ojczyznę i za mojego wuja. A dziś od rana sprzątam. Chciałam jeszcze zająć się
moim komputerem i blogiem, bo w końcu mam czas i nie ma wykrętów pracą czy
angielskim. Mój blog trzeba „odkurzyć” a na komputerze zrobić porządki, bo się
chaos wkradł. Nie mniej jednak zrobiłam też porządki w kosmetykach.
W związku
z nadejściem wiosny postanowiłam iść na kosmetyczny odwyk. Miałam sporo
kosmetyków i wcale nie chciałam, aby tak było dalej a już tym bardziej nie
chciałam by moja kolekcja rosła w siłę. Kosmetyki były wszędzie: w pudełku ozdobnym
przeznaczonym na kosmetyki, które mają długą datę i mogą być zużyte dużo później,
na półce ławy, w szufladzie komody i oczywiście wszędzie w Łazience, z której
właściwie wychodziły. Później, po zrobieniu konkretnego porządku wiele
zniknęło, dużo starałam się wykańczać. Co mi nie odpowiadało pod jakimś względem
oddawałam komuś. I tak doszłam do stanu, który mam teraz. Niby jak patrzę na
pierwsze zdjęcie z marca, wydaje mi się ,że mam tego wszystkiego mniej. W
liczbach niestety nie jest mniej. Cieszę się, że ubyło mi balsamów do ciała,
preparatów do mycia twarzy i demakijażu, do rąk, nawet tak „nierotujące”
ostatnimi czasy jak kremy do rąk stopniały. Przyrosło za to kolorówki. I to
jest chyba ten słaby punkt, który zaważył o wyniku. Jest sporo produktów, które
wystarczą mi na kilka użyć, ale do zdjęcia musiały się ładnie ustawić. Detoks
trwa nadal. I będzie trwał przynajmniej do pierwszego dnia wiosny w przyszłym
roku. Powód jest banalny: motywuje mnie bym przemyślała dwa razy nim coś kupie.
Zyskuje miejsce, pieniądze i święty spokój. Nic mi nie leży, nie terminuje się
a ja nie mam wyrzutów sumienia, że kupiłam / dostałam i połowa ląduje w koszu,
bo jest po terminie ważności. Podobnie jest z projektem DENKO, ale o tym już
wspomniałam. To jest też taka mała terapia, kupowałam, bo ktoś miała, bo tanie czy
promocja. Teraz wiem, co mam, co zużyłam i jak mi się zmieniają kosmetyki.
Podoba mi się ten projekt, jutro najdalej pojutrze wrzucę kolejny projekt DENKO
i słowem nie będę wspominać o kosmetykach, w końcu to nie jest blog
kosmetyczny. I czas ustalić zasady: o kosmetykach będę pisała co dwa miesiące w
ramach tego projektu i okresowo o postępach detoksu.
Teraz w kolejnych DENKACH może
pojawić się więcej produktów do rąk, paznokci i włosów., bo rzecz jasna dalej
walczę z rozdwajającymi się paznokciami, ręce mi pękają w chłodniejsze dni i po
dłuższym kontakcie z wodą. A na domiar złego, moje włosy bardziej przypominają
siano niż włosy, więc skupie się teraz na poprawie ich kondycji…
Etykiety:
kosmetyki,
motywacja,
porządki,
przemyślenia,
zmiany
środa, 20 sierpnia 2014
We can make it if we try;)
Już nie
raz pisałam, że uwielbiam angielski. Pokochałam ten język w drugiej klasie
liceum i tak mi zostało. Miałam lepsze i gorsze czasy w nauce tego języka. Do
końca pierwszej liceum moje podejście ograniczało się do: byle zdać na 3 -4,
byle mnie nie wzięła do odpowiedzi, a najlepiej, żeby mnie nie widziała, bo nie
daj Boże zapyta albo będzie kazała przeczytać, napisać lub zrobić zadanie.
Diametralnie zmienione podejście do angielskiego i ręka non stop w górze.
Pamiętam taką sytuacje, gdy na pierwsze zajęcia przygotowujące do matury w
szkole językowej Pani kazała mi zamknąć buzie, bo ona wie że ja to umiem i
chciała sprawdzić innych wiedze. Miłe uczucie albo inaczej: miła odmiana. Dużo
czasu, energii i bądź co bądź pieniędzy włożyłam w naukę najpierw do matury
podstawowej, później do matury rozszerzonej i choć były momenty ciężkie to
zawsze dobrze mi się tego języka uczyło.
Nie
wiem czy pisałam też o tym, że nie wyobrażam sobie, że będę tylko technikiem
farmaceutycznym bez wykształcenia wyższego? W każdym razie jeśli nie pisałam to
piszę teraz. Chcę iść na studia. Nie jakiekolwiek byleby mieć papierek, że
jestem magistrem czegoś tam. Nie po to by rzucić obecną pracę. Ale po to by za
10, 20lat może jeszcze później powiedzieć, że mam wszystko czego chciałam:
prace, wykształcenie i życie prywatne, o których marzyłam. Próbowałam już wielu
rzeczy: matura początkowo z historii ( do tej pory nie wiem, co mnie podkusiło
i co ja komu chciałam udowodnić…), dwa razy podchodziłam do matury z biologii rozszerzonej
(z marnym skutkiem, niestety) a w Medyku intensywnie uczyłam się chemii i myśle,
że jakby moja nauczycielka od chemii z liceum do której chodziłam wtedy na
korepetycje dłużej nade mną „popracowała” to pewnie miałabym za sobą
przynajmniej podejście do matury z chemii. Tylko, że to nie jest to. Ja mogę
posłuchać o II wojnie światowej, film obejrzeć, rozwiązać zadanie z chemii,
matematyki czy poczytać o roślinkach, zwierzątkach, gadach, płazach etc. Ale to
jest chwila, moment. Podoba mi się to w chwili uczenia, ale nic dłużej. Z
angielskim jest inaczej. Lubię się go uczyć, lubię słówka nowe, wypracowania i
ciekawe teksty.
Mam na
koncie swej ścieżki edukacyjnej dostanie się na ochronę środowiska w Łodzi, inżynierię
środowiska do Turku i epizod na filologii angielskiej z językiem rosyjskim w
Koninie. I przyznaje: angielski wygrywa. Wiem, że studia to będzie 5 lat
ciężkiej, solidnej i czasami męczącej pracy. Będzie ból, krew i łzy ;) (Może
przesadziłam, ale łzy na pewno będą….). Ale lubie uczyć się angielskiego. I
koniec.
I
wszystko byłoby idealne. Jest miłość do języka, są chęci, czas i możliwości. I
są schody. Zawsze myślałam, że filologia jest w każdej szkole, tak jak
pedagogika, zarządzanie i psychologia. I o ile z pedagogiką i zarządzaniem się
nie pomyliłam o tyle z psychologią i filologią już tak. W Koninie jest sporo oddziałów
zamiejscowych różnych uczelni. Ale tylko na PWSZ jest filologia angielska,
tylko nie ma zaocznej. Tak więc zapisałam się na UAM w Poznaniu (wyniki jakoś
tak w pierwszym tygodniu września), ale chciałabym do Kalisza się dostać (UAM
ma zakład filologii angielskiej), ale nie wiem czy otwierają – na stronie
Kalisza było kiedyś przekserowanie na główną UAM, ale teraz nie ma. Ewentualnie
myślałam o Wyższej Szkole Studiów Międzynarodowych w Łodzi. Problem jest taki,
że zjazdy owszem są coda tygodnie, ale piątek, sobota i niedziela. Z tego co
widziałam na stronie to chyba 2 rok miał zajęcia głównie w piątki od 15 i
soboty, a w niedziele dwa bloki. Jak dla mnie odpada. Pracuję do 15, a co drugi
piątek do 19, więc sorry. Zostaje mi UAM, ale muszę dowiedzieć się czy są co
dwa tygodnie w sobote i niedziele czy co tydzień i piątki też. Już zapłaciłam
opłatę rekrutacyjną, więc jeśli się okaże, że Kalisz nie otwiera zaocznych,
filologia angielska jest co tydzień w Poznaniu to są jeszcze dwie możliwości.
Uwaga, uwaga: filologia, specjalność rosyjska (jeżeli rosyjski od podstaw i
dogodne terminy zjazdów – wchodzę w to! Oraz akustyka, specjalność protetyka
słuchu – może być ciekawe, wiem, że to nie angielski, ale trudno). Będę dzwoniła
jeszcze jutro do Łodzi Społeczna Akademia Nauk i w Poznaniu Wyższa Szkoła
języków Obcych. A jak nie, to do końca tygodnia ogarnę Stolicę. Jak będę
wiedziała co i jak to na pewno napiszę. Liczę, że wszystko wyjaśni się do
połowy września.
P.S. Patrzyłam jeszcze przed chwilką dosłownie na strone internetową Wyższej Szkoły Języków Obcych w Poznaniu, niestety, ale anglistyka jest co dwa tygodnie piątek, sobota i niedziela;/ Ale bardzo mi się spodobał opis etnolingwistyki i lingwistyki stosowanej. Na pewno jest rekrutacja na UAM na etnolingwistykę i nawet spisałam sobie numer żeby się dowiedzieć co i jak, ale bałam się, że to jakieś dziwolągowate języki będą, a tu na WSJO jest angielski + arabski lub hindi + niemiecki lub hiszpański. Całkiem przyjemnie;)
sobota, 16 sierpnia 2014
Życie bez glutenu - początki
Szesnasty dzień na diecie
bezglutenowej. Nie chce pisać jak się czuje, bo jak napisze, że dobrze to się
może zepsuć, a źle nie mogę napisać, bo to jest nie do końca prawdziwa
odpowiedź. Muszę dać czas mojemu organizmowi. Jest mi lepiej niż po rzeczach z pszenicą
to fakt, ale. No właśnie, ale żeby mieć 1000% pewności, że to jednak gluten
jest winien moich dolegliwości musi chyba minąć jeszcze trochę.
Może po kolei. Już w zeszłym roku
jak zaczynałam zabawę z lekarzami to moja lekarka rodzinna mi się pytała czy
miałam kiedyś celiakie. I to nie dawało mi spokoju, kilka tygodni później
zrobiłam jedno badanie, drugie na celiakie i nic nie wykazało. Co prawda
pierwsze rzeczy z których zrezygnowałam były typowo pszenne: biały chleb,
makaron, panierowane, smażone mięsa. We wszystkich jest spora dawka glutenu.
Przełomem był Nowy Rok, jak już nie mogłam nic jeść. Po wszystkim źle się
czułam. Jeszcze bardziej zaostrzyłam diet, ale niestety dolegliwości nie
ustąpiły. Trochę jestem przyparta do muru z tą dietą, bo już chyba tylko to mi
zostało. Wiem, jestem farmaceutką i może nie powinnam tak mówić, ale nasza
służba zdrowia kuleje. Zwłaszcza jeśli chodzi o opiekę lekarską. Nie dość, że
za gastroskopią i kolonoskopią czeka się dużo czasu, większość badań robiłam
prywatnie, ani rodzinna, ani chirurg –gastrolog państwowo, ani gastrolog
prywatnie nie zlecali badań typu pasożyty, alergie pokarmowe, Panie Boże o czym
ja piszę oni nawet nie dali mi skierowania na badanie krwi podstawowe! Od
rodzinnej dostałam skierowanie na USG brzucha, od chirurga – gastrologa na
kolono i gastroskopie, a gastrolog prywatnie spławił mnie po 2 wizytach,
twierdząc, że to na pewno zespół jelita drażliwego, a jak nadal będzie bolało
to proszę przyjść na czczo 5-6 godzin i zrobimy badanie, nawet nie raczył
poinformować mnie które. A wypadałoby, ponieważ gastroskopia czy kolonoskopia,
każde z nich po ok. 500zł prywatnie. Ostatecznie i tak zostałam przy chirurgu.
Na ostatniej wizycie powiedział, że jak to nie pomoże to będziemy myśleć dalej.
Chodzę regularnie do niego, co miesiąc. Badanie też miałam szybciej, bo moja
ciocia z nim pracuje. Nie ukrywajmy, jakby nie to to badania miałabym
najwcześniej pół roku od zapisania się. Jeśli ktoś to czyta, to nie wiem, ale
może powinnam iść do niego prywatnie, żeby zaczął porządną diagnostykę? A nie
trochę tak na oślep? Jak sądzicie, bo ja już sama nie wiem….
A wracając do głównego tematu:
Dieta bezglutenowa. Całe szczęście żyjemy w XXI wieku, wszystko poszło do
przodu, mamy dostęp do niemal wszystkiego. Przygotowania do diety rozpoczęłam
na klika dni przed rozpoczęciem diety. Przeszłam się po supermarketach w
poszukiwaniu jedzenia, po piekarniach, wpadłam do zdrowej żywności, poczytałam
w Internecie o tym. Jak mi poszło? Mam w swoim mieście kilka supermarketów.
Zacznę od tego, że w : Polomarkecie, Biedronce, Kauflandzie nic nie znajdę.
Chyba, że źle szukam albo musiałabym spędzić więcej czasu. Ale wierzcie mi nie
to, że nie mam na to czasu, chęci czy nie wiem czego tam jeszcze, nie z
lenistwa, po prostu to jest męczarnia, tortura. Ja lubię jedzenie, nie
wszystko, ale lubie, więc jak mam iść do takiego Polomarketu i przeglądać moje
ulubione rzeczy czy przypadkiem nie ma tam innej mąki niż pszenna i na robić
sobie ochoty na te rzeczy to ja dziękuję. Dla mnie to będzie niewyobrażalny ból
jak wezmę swoją ukochaną milkę i zobaczę napis: Produkt może zawierać gluten
etc., produkt zawiera gluten, albo mąka pszenna w składzie na pierwszym
najdalej na drugim miejscu. I ulubiony produkt wraca na półkę a ja choć
chciałabym zjeść to nie mogę. Nie chcę się tak katować. Ostatnio moimi
supermarketami są: Carreforur (ma dwa regały ze zdrową żywnością), Lidl (mają
niektóre produkty bezglutenowe, można też dostać wędliny bez glutenu), Netto
(tu jedynie znalazłam parówki i jeszcze jakieś mięso, ale nie jestem mięsożerna
aż tak bardzo). Rossmann mnie też miło zaskoczył ( ostatnio kupiłam murzynka,
ale jeszcze nie zrobiłam, jest też chleb, jakieś słodycze),natomiast sklep ze
zdrową żywnością mnie rozczarował, bo myślałam, że dostanę więcej. Na chleb
czekam drugi tydzień;/ W ogóle najgorzej z pieczywem, bo chleb tostowy na
początku nie jest smaczny, ale później już lepiej. W ubiegły piątek byłam na
spotkaniu z koleżankami w Koninie i będąc w Rossmannie czy Carrefourze
zaopatrzyłam się trochę, nie miałam dużo czasu bo byłam z A. Ale za to jej
przypomniało się, że w tzw eklerku (sorry, ale nazwa sklepu jest zbyt
skomplikowana by ją zapamiętać….) jest dobrze zaopatrzony dział ze zdrową
żywnością. I miała racje, dla mnie bezglutenowca to był RAJ! Wszystko, co tylko
bym chciała! Kupiłam mąkę gryczaną, bo tylko tam była dostępna. Chleb
powszedni, który smakował jak trociny, drożdże sypkie. I tak po ponad tygodniu
poszukiwań składników, można było upiec chleb bezglutenowy! Wcześniej jadłam
chleb razowy, ale po tygodniu mój żołądek się buntował i już mnie po nim bolał
i miałam mdłości. Teraz wciąż szukam idealnego przepisu na bezglutenowy chleb,
ale jak to bywa w przypadku diet wszelakich, bułeczki i chleb wieloziarniste
były lepsze! Ale nie ma zmiłuj, twardym trzeba być a nie „Miętkim”, więc dwa
tygodnie nie jem bułek, może spróbuje bezglutenowych. Od ponad roku, może nawet
już półtora roku nie jadłam tostów. Jak będę miała urlop to na pewno spróbuje.
Niestety, bez sera (bo to też nie działa na mój brzuch najlepiej), ale z
bezglutenową polędwicą i odrobiną keczupu to na pewno. Mam nadzieje, że smażone
mi nie zaszkodzi, bo takowe już 8 miesięcy temu odrzuciłam…
Ciężko jest być na tej diecie. Na
blogu eksperymentalnie.com przeczytałam, że dla autorki to jest/była największa
kara za grzechy, które nie popełniła. Ma racje, też tak czasami czuje. Ile
można jeść to samo? Ja jestem na początku diety, więc jeszcze nie wiem na co
mogę sobie pozwolić a na co nie. Chodząc po tych sklepach i pytając się np. pań
na kasie czy w dziale wędliniarskim miałam wrażenie, że mają mnie za wariatkę.
I po którymś z kolei sklepie z takim wrażeniem i odpowiedzią „nie ma”, „pani
sobie sprawdzi tam” miałam ochotę płakać. Teraz się zrobiłam trochę cwańsza i
jak mam zamiar kupić polędwice to czytam skład każdej napotkanej. Zapamiętuję
co gdzie i za ile mogę kupić i czy jest dostępne cały czas czy też na
zamówienie, albo trzeba pojechać 30 km jak w przypadku mąki gryczanej. Czasami
udaje się coś zamówić w sklepie, a
czasami obejść się smakiem. Wygląda jednak na to, że dieta bezglutenowa będzie
kontynuowana (lekarz jak na razie zgodził się na miesiąc próbny, bo przy tej
diecie można schudnąć, a ja jestem wystarczająco chuda, mam niedowagę, więc
sama nawet boje się i kontroluję, żeby zbytnio nie schudnąć). Przy diecie
bezglutenowej u osoby wierzącej, katoliczki nie sposób nie wspomnieć o kwestii
takiej jak Komunia święta. Otóż, dla mnie to nie był problem, bo czułam się
gorzej po komunikantach w zeszłym roku i zwyczajnie nie przystępuje do Komunii,
gorzej z opłatkiem wigilijnym, bo co tu zrobić w Wigilię? Można zamówić u
siebie w parafii albo w sklepie internetowym. Znalazłam nawet jeden i to bardzo dobrze zaopatrzony. Wraca mi wiara,
że będąc na diecie nie padnę z głodu;) Wbrew pozorom jest co jeść, tylko
czasami trudnodostępne.
środa, 13 sierpnia 2014
W dużym skrócie...
Brak czasu na cokolwiek. Ostatnie dwa tygodnie były masakryczne. Dużo stresu, mało czasu, dodatkowo zaczęłam dietę bezglutenową. Przez ponad tydzień szukałam składników do upieczenia chleba, ale wyszedł mistrzowski;) Zdecydowanie lepszy niż "sklepowy", ale o tym chcę napisać w innym czasie. Mam sporo tematów, o których chciałam tu napisać, ale coś mi nie wychodzi. Dzisiaj też chciałam coś konkretnego napisać, ale wychodzi masło maślane. Prawdę powiedziawszy ze wszystkim jestem do tyłu: z wpisami na blogu, z czytaniem książek i oglądaniem filmów, z angielskim, rosyjskim nawet ze studiami jestem w czarnej d... Tylko nie z dietą i to mnie cieszy, że jestem taka konsekwentna;) Mam w planach napisać tu coś w najbliższych dniach, ale nie wiem kiedy, bo albo jestem w pracy albo padam ze zmęczenia po pracy. Pojutrze jest dzień wolny, ale jutro i w sobote obawiam się, że będę miała masakrę w pracy ;/ Postaram się opisać co u mnie króluje w kuchni od dwóch tygodni. O moich zachwytach dotyczących produktów bezglutenowych, ale też, co jest największą wadą. Nie wiem jak to nazwać, bo wada to może nie jest dobre określenie. Dieta ma swoje minusy, ale to może zależy od miasta, przyzwyczajeń żywieniowych sprzed diety? Liczę,że zrobię to w piątek, najpóźniej w niedziele. Te dwa dni przeznaczam na leniuchowanie, więc chociaż zrobie jedną pożyteczną rzecz i zadbam o bloga:)
środa, 23 lipca 2014
Inspiracje: wnętrza
Od
dawna planuje remont swojego pokoju w domu rodziców. Od niedawna są małe spory
w kwestii koloru. Ja już nie chce zieleni i żółci. Żadnych odcieni tych 2
kolorów, bo mi się „przejadły”. Odkąd mam zrobiony ten pokój, czyli od jakiś 12
lat naprzemiennie albo naraz królują te dwa kolory. Żółty był dodatkowo w moim
drugim pokoju, u dziadków. Już nie mogę na nie patrzeć.
Tak samo było kiedyś z różowym.
Moi rodzice uznali, że dla dziewczynek najlepiej będzie pasował różowy, więc
dopóki mieszkałam z siostrą w pokoju
dopóty ściany były różowe. Też nie mogłyśmy na ten kolor już patrzeć. Ani ja
ani moja siostra. Do różu wróciłam rok temu w moim obecnym pokoju u dziadków. W
tym pokoju różu nie będzie. Niebieski? Tak, ale w połączeniu z szarym.
Ostatecznie zielony z szarym. A jak nie będę miała przyzwolenia na takie kolory
(na razie jej nie mam) to może beżowe?
Mój pokój został przerobiony.
Najpierw była tam kotłownia. Została podniesiona podłoga, tzn. wyrównana do
reszty domu. Wcześniej do kotłowni schodziło się 3 -4 stopnie. Teraz mam pod
spodem piwnice. Nowe okna, drzwi etc. Po kotłowni zostało mi jedno wspomnienie –
komin. To nawet fajnie wygląda. Pokój nie jest zwykłym prostokątem. Jest też
funkcjonalny. Na tej ścianie z kominem mam półki, które są zamocowane właśnie
na kominie, co daje efekt jakby one były zamocowane we wgłębieniu. Generalnie
nic nie chce zmieniać. Może nawet ilość rzeczy się zmniejszy? Pierwszy taki post, w którym są zdjęcia (z różnych stron, m.in. we-dwoje.pl czy ikea) i chyba nie ostatni, bo już miałam go napisać rok temu, tylko remont mnie zaskoczył jak zima kierowców;p Poniżej kilka
zdjęć, które są dla mnie inspiracją w urządzaniu moich dwóch pokoi:
środa, 2 lipca 2014
Dwa lata później...
Swoje życie osobiste próbuje po raz kolejny ułożyć. Żaden
klocek do siebie nie pasuje. Tyle sprzeczności. Już lepiej niż rok temu, gdy zapadłam w jakiś
dziwny marazm zimowo-wiosenny. Ale nie mogę się we wszystkim odnaleźć.
Zwłaszcza w sferze uczuć. Boje się, uciekam i nie pozwalam nikomu zbliżyć się
do mnie. Jak czuje, że ktoś przekracza magiczną, niewidzialną granicę to wtedy
ja wymykam się i znikam. Mam niemal 23 lata, słyszę powinnaś mieć chłopaka,
założyć rodzinę, ja w twoim wieku miałam już dziecko roczne, dwuletnie etc.
Krew mnie zalewa, bo ja nie chce! Zostałam nazwana Królową Lodu przez kuzynkę, bo
nie mam chłopaka. A to jest tak jakbym nie miała uczuć. W pracy mówią, że
jestem twarda psychicznie. To prawda, nie pokazuje uczuć na zewnątrz, do chorób
podchodzę medycznie, chyba, że ktoś z bliskich mi osób choruje poważnie. Dzieci
naprawdę chore, takie, które męczy bardzo grypa czy choroby wieku dziecięcego
oraz z wadami wrodzonymi siłą rzeczy wzbudzają moje współczucie i uczucia i nie
ma znaczenia, że ja nie chce mieć własnych dzieci. Nie płacze publicznie od
ponad 5 lat. Nie zobaczysz moich łez. Płaczę w „poduszkę”, nie lubię okazywać
uczuć, z prostej przyczyny: zawsze jestem tą, która wysłuchuje, a gdy ja chcę
się wyżalić to nie ma już tej osoby, bo brak czasu. Powraca, gdy ona znowu musi
się wygadać. Tak jak było w przypadku D. Swoją drogą, w zeszłym roku widziałam
się z nią dwa razy. Raz w połowie sierpnia jak sama chciała się spotkać i
gadała głównie o sobie oraz drugi raz w sylwestra czy też tuż przed sylwestrem
przez przypadek w aptece. Była chyba od świąt, no ale nie miała czasu napisać.
Cóż… A jeśli chodzi o facetów to wciąż mam w głowie Wicia, mimowolnie porównuje
ich. Wiciu był moim kolegą. Tylko i wyłącznie. Zmarł 5 i pół roku temu, ale
chyba dopiero po 5 latach pogodziłam się z tym, że zmarł. Ale nie na tyle, by
przestać stawiać go sobie za wzór faceta, z którym chcę spędzić resztę życia i
żeby był ojcem moich dzieci. Jedynym wyjątkiem był J., tylko teraz wychodzą na
światło dzienne takie rzeczy o nim, że nie wiem co ja w nim widziałam. Pierwsze
wrażenie jednak nie myli. W przypadku D. mnie nie myliło (po pierwszej klasie
liceum chciałam się przez nią przenieść do innej szkoły…) i tak samo w
przypadku J. gdy początkowo miałam go za popaprańca, który się wywyższa, co to
nie ja. Nie zmieni a to faktu, że gdy się już w nim zakochałam (tak, ja się
zakochałam) to był dla mnie jak istotą nadprzyrodzoną, bez wad za to same ochy
i achy. Niestety, ale był jedynym facetem, o którym pomyślałam, że mogłabym
mieć z nim rodzinę. Pierwszy raz w życiu widziałam siebie w białej sukni, jako
matkę i żonę. On na to nie zasługiwał. Zresztą to nie jest ważne. Rok temu o
tej porze, pisałam, że nie wiem jak to się potoczy, czy go straciłam. To już koniec,
nie ma już żadnego uczucia. Cieszę się, że miałam możliwość pomyśleć o sobie w
inny sposób. Nie tylko praca, praca i dla odmiany praca. Aa i angielski jeszcze
do tego. Był miłą odmianą.
Właśnie praca i angielski: najważniejsze aspekty mojego
życia. Za 4miesiące będę pełnowartościowym pracownikiem. Bardzo lubię swoją
pracę. Nie jestem ekspertem, wciąż się uczę. Łapię się, że mało wiem, że koleżanki
wiedzą więcej. Tylko, że one mają kilka – kilkanaście lat praktyki za sobą. A
ja bym chciała mieć ich wiedzę i doświadczenie po nieco ponad półtora roku.
Naiwna… Drugi to angielski. Już nie raz mówiłam, że kocham ten język i nie wyobrażam
sobie, że kiedyś przestane się go uczyć. Maturę zdałam, co prawda mogło być
lepiej, bo tylko 43%, a ciągle słyszę, że to dobry wynik i np. A. stwierdziła,
że ona by nie zdała, a wynik jest super…. Za dużo czasu, serca i pieniędzy w to
włożyłam. Matura nie odzwierciedla postępu jaki zrobiłam. Widzę różnicę między
tym jak zaczynałam i byłam zielona, a końcem, gdzie parafrazy zdań przychodziły
mi tak naturalnie jak na przykład obliczenia potrzebne do zrobienia maści czy
roztworu na skóre z antybiotykiem.
Przez ten rok dużo więcej było o kosmetykach niż wcześniej.
Projekt DENKO zawojował moją łazienką i dobrze, bo dużo zużywam, nie leży i nie
terminuje się to wszystko. Teraz mój kosmetyczny odwyk trwa w najlepsze i
dobrze – pozbędę się zbędnego balastu J
Chciałabym, żeby jednak mniej było o kosmetykach a więcej ogólnie, o tym co
czuje, myśle. Te wpisy odnośnie mojego życia pokazały mi ile się zmieniło.
Przez pierwszy rok było tylko staż, praca, angielski. Teraz, kiedy moje życie
jest w miarę stabilne, przez większą część mojego ostatniego roku moje życie
wyglądało tak, jak tego bym chciała (pomijając kwestie mojego zdrowia, które
szwankuje. Zaraz rok minie a ja nie mam konkretnej diagnozy. Jest tylko
leczenie objawowe, dieta i kilka hipotez). Żyłam angielskim i pracą. Nie ma
miejsca na uczucia, czy myślenie o przeszłości, o niewłaściwych osobach. Chcę
by tak wyglądał mój przyszły rok. Chcę zacząć studia i żyć tylko nimi i pracą.
Tak jest łatwiej. Wiem, że kiedyś obudzę się z ręką w nocniku. Sama, bez
rodziny, najbliższych przyjaciół. Na przyjaciółce się zawiodłam i chyba drugi
raz już bym komuś tak nie zaufała. Na matkę i żonę się nie nadaję, a dzieci to
właściwie mieć nie chcę. Chcę spokoju i stabilizacji a to mi daje angielski i
apteka.
Etykiety:
emocje,
przemyślenia,
przeszłość,
refleksje,
życie
wtorek, 1 lipca 2014
Moja pierwsza wishlista
Mamy początek lipca i początek wakacji. Nie wiem czy tylko ja tak mam, ale dla mnie nieistotne, że nie chodzę już do szkoły lipiec i sierpień zawsze będą miesiącami wakacyjnymi. Zaczyna się lipiec to zaczynają się wakacje, luz, spokój a jednocześnie trochę szalony czas. A koniec następuje wraz z ostatnim dniem sierpnia. Trochę zaklinam ten koniec urlopem od 1 września, ale to nie jest to samo.
W każdym razie wakacje to czas w którym zamierzam się tu pojawiać zdecydowanie częściej i niekoniecznie z postami kosmetycznymi. W końcu ten blog nie miał być o kosmetykach, ale niestety chyba taki zaczął być. Projekt DENKO pojawia się raz na dwa -trzy miesiące, początkowo co miesiąc, ale tak mało pisze notek, że wydaje mi się, że tylko o kosmetykach piszę. Mam kilka pomysłów na kolejne notki, więc już wkrótce przeleje je na bloga.
A dzisiaj przychodzę do Was z zupełnie czymś innym. Często na blogach widzę 'WISHLIST'. Spodobało mi się to na tyle, że stworzyłam własną. Ostatnio zmieniłam styl. Inaczej patrze na ciuchy. W ogóle zastanowię się dwa razy czy dana rzecz jest mi potrzebna, ładna i czy koniecznie ją muszę mieć. Dlatego mam tylko cztery rzeczy, o których marzę by mieć.
- Srebrny zegarek - niesamowicie podobają mi się takie zegarki. Są delikatne, eleganckie i stylowe. Nie wyobrażam sobie, że codziennie do fartucha będę zakładała taki zegarek, ale do czarnej albo granatowej marynarki, na bardziej oficjalne spotkania, typu spotkanie pracowników albo jakiś świąteczny dzień?
- Ramoneska - podoba mi się zwłaszcza w zestawieniu z sukienką maxi lub mała czarna. Jednak ostatnie doświadczenie w zakupach odzieżowych ostudzają moje zapędy modowe. W piątek postanowiłam, że po odebraniu wyników z matury pójdę z siostrą do sklepu. Doradzi mi w wyborze spódniczki. Podobają mi się takie rozkloszowane, najlepiej skórzana. I taką owszem znalazłam. Problem pojawił się jak przymierzyłam - mam w niej mega wielką pupę i biodra! Koszmar. Także, boję się, że ramoneska też będzie nie dla mnie. Ale, ale mam plan awaryjny - granatową marynarkę!:)
- Bransoletka "nieskończoność" - spodobała mi się w programie Mai Sablewskiej "Sablewskiej sposób na modę". Co by nie wnikać w jej poprzednią pracę z "gwiazdami" to jej program, jej styl w ogóle bardzo mi odpowiada. I miał wpływ na moją zmianę. Mam takie zwykłe, najzwyklejsze bransoletki z motywem nieskończoności, ale tym bardziej chcę mieć taką z apartu:)
- Klasyczna mała czarna - mam już jedną z Zary. Odkupioną od koleżanki i na tyle spodobało mi się posiadanie takiej sukienki. Dobrej na każdą okazje, że chciałabym mieć jeszcze jedną.
niedziela, 29 czerwca 2014
Podsumowanie mojego kosmetycznego odwyku
Czerwiec jest bardzo kosmetyczny! Spore DENKO i pierwsze podsumowanie mojego kosmetycznego odwyku. Przyznaje, liczyłam na więcej, ale biorąc pod uwagę moją chomiczą naturę i tak jest dobrze. W ogólnym rachunku wyszło: - 15 opakowań, - 3 opakowania w pielęgnacji stóp i +2 lakiery do paznokci. Tak, do lakierów mam słabość. Chciałam się pozbyć ok 25% kosmetyków. Wyszło niecałe 15%. W ogóle nie ubyło mi kremów do twarzy, pod oczy i do mycia twarzy. W resztach grup były rotacje. Ciesze się, że moje kosmetyczne zapasy stopniały na tyle, iż mieszczą się głównie w łazience. Przed rozpoczęciem odwyku były w łazience, w pokoju: na półce z lakierami do paznokci i pudełku ozdobnym, w którym trzymałam zapasy z długą datą ważności TUTAJ możecie zobaczyć, o którym mowa. Jak również w szufladzie komody przeznaczonej na ważne dokumenty, kable, aparat, czasopisma farmaceutyczne i właśnie kosmetyki. Teraz są dalej na półce z lakierami i w tym pudełku, ale tylko te do pielęgnacji stóp, woda termalna i perfumy oraz łazienka. W szufladzie nie ma, bo przeorganizowałam komodę i są tam swetry i sukienki. Dla porównania TUTAJ możecie zobaczyć początek mojego odwyku. Przez wakacje chce nadal więcej wykańczać kosmetyki niż kupować. Mam nadzieje, że osiągnę ten wymarzony próg -25% wszystkich kosmetyków. Na przełomie sierpnia i września przyjdę z kolejnym podsumowaniem tego mojego odwyku. :)
Etykiety:
kosmetyki,
porządki,
przemyślenia,
refleksje,
zmiany
sobota, 14 czerwca 2014
projekt DENKO #7 part II
Dzisiaj nareszcie przychodzę do Was z projektem DENKO #7. Miałam zrobione tylko część zdjęć aparatem, które robiłam w połowie maja, bo już mi się pustaki do torby nie mieściły:) A dzisiaj drugą część zrobiłam. Trzymiesięczny projekt okazał się wyzwaniem, a mój pobyt na odwyku kosmetycznym był strzałem w 10! Niestety, nie do końca poszło tak jak chciałam, ale o tym w następnej notce.
A teraz zaczynamy:
Vichy, płyn micelarny i bebeauty płyn micelarny - oba są świetne, vichy chyba piękniej pachnie,ale działanie mają to samo działanie, nie podrażniają, usuwają makijaż, kreski na oczach, tusz do rzęs. Dosłownie wszystko, więc nie wiem czy jest sens kupowania za prawie 30 zł vichy, skoro Biedronka za 5 zł oferuje ten sam produkt?
Avon, płyn do kąpieli i GAL, kapsułki olejek do kąpieli z wit. A i E i olejem wiesiołkowym - mojego serca żadne nie podbiło. Kapsułki wydaje mi się, że te zielone z poprzedniego projektu DENKO były lepsze, natomiast płyn do kąpieli avon - po prostu znam lepsze tej firmy.
Oilatum baby, płyn do kąpieli i Fa, płyn do kąpieli - oilatum nadaje się zimą, ale miałam próbki emolium i wydaje mi się, że emolium może być lepsze. Druga butla oilatum czeka na zimę. Natomiast Fa mnie oczarowało:)) Będzie za jakiś czas powrót.
Vichy, dezodorant w kulce, Cerkoderm 30 i avon peeling - vichy to mój faworyt i tu nie ma się co nad tym rozwodzić. Cerkoderm świetnie się sprawdził na moich stopach, choć pierwotnie miał być do rąk, ale moje dłonie nie znoszą mocznika. No i peeling do stóp. I z tym mam problem, bo podejrzewam, że na delikatne złuszczanie w lecie jest idealny, po zimie, gdy moje stopy wymagały konkretów to on się nie sprawdził.
Decubal, płyn do mycia i kąpieli i Lirene, żel pod prysznic - o decubalu już pisałam w części pierwszej projektu DENKO to nie będę już o nim pisała, natomiast lirene to jak na żel przystało nie wymagam nawilżania, ma myć - i tak właśnie robił.
Decubal, balsam do ciała, Decubal krem do rąk, Lipobase krem do ciała, Original source, żel pod prysznic - produkty decubal to jak wyżej, nie będę opisywała tu zapraszam do notki poprzedniej TUTAJ.
Natomiast jeśli chodzi o original source to przysięgam wstrętny był! Podrażniał moją skórę, pokrzywka mi wyszła. Powrotu nie będzie, nie wiem czym w blogosferze tak się zachwycają nad tą firmą..
Colgate, pasta do zębów, Biała Perła, pasta do zębów i perfumy, Elizabeth Arden - w moc past wybielających nie wierzę, jedynie sprawdził mi się blanx. Na chwile, to są zwykłe pasty do zębów z obietnicą wybielania. Zdania o białej perle i blanx są podzielone, więc jeśli ktoś chce wyrobić sobie opinie, to lepiej żeby użył obu. A perfumy były fajne, lekkie i świeże:)
Szampony do włosów, L'biotica, Garnier, Mrs. Potter's i L'biotica, odżywka w sprayu - L'biotica opisywałam w poprzedniej notce. Natomiast Garnier i Mrs. Potter's mnie pozytywnie zaskoczyły. Myślałam, że takie tanie za parę złotych szampony w kauflandzie czy polomarkecie się nie sprawdzą a tu prosze jaka miła niespodzianka. Na pewno do nich jeszcze wróce, bo ani nie obciążały włosów ani ich nie przetłuszczały.
L'biotica, serum do włosów i maska do włosów - REWELACJA!! To produkty, które stale będą u mnie w łazience. No i zapraszam do części 1 tego denka:)
Bambino, krem ochronny, no-scar, krem na blizny, chusteczki nawilżane - bambino zawsze spoko, krem dobry na wszystko. No - scar jest dobry na blizny, może nie zniknie mi blizna, no nie czarujmy się krem to nie doktor Szczyt, ale jest jasna, na tyle, że nie widać z kilometra, że ją mam. A chusteczek nigdy nie użyłam, bo nie było okazji i przeterminowały się.
Lovely, Max Factor, Mila, tusze do rzęs, Lovely, eyeliner brązowy, Pierre Rene, eyeliner automatic kredka czarna, lakier do paznokci - Trzy tusze do rzęs różnych marek, dwa tańsze, bo do 10 zł, jeden droższy. Który był lepszy? Dwa tańsze, pobiły na głowę droższy! Max Factor miał zapach ziemi, a te dwa ładnie pokrywały rzęsy, rozdzielały je i wyglądały na długie. Eyelinery - każdy kupiłam na próbę i zrobiło mi się przykro jak się skończyły. Lakier do paznokci, kupiony w chemicznym za marne 2 czy 3 zł. i był fajny, ale, że Chomik ma dużo lakierów do niestety, ale musiałam go wyrzucić.
I tak oto dobrnęłam do końca DENKA. Ten był naprawdę przeogromnych rozmiarów. Kolejny czerwiec/lipiec nie zapowiada się tak udanie i jeżeli będzie mały to dołączę jeszcze sierpień do tych dwóch miesięcy. I też taki detoks kosmetyczny sobie zrobie:))
Subskrybuj:
Posty (Atom)